wtorek, 15 września 2015

Jeden dzień i jedna noc

JEDEN DZIEŃ I JEDNA NOC

Słońce lekko przedzierało się przez błękitne niebo, pokropione białymi, puchowymi chmurkami.
Lily wstała z łóżka, spojrzała przez okno i wiedziała, że to będzie piękny dzień. Cóż, bardzo się myliła, bo tego dnia wszystko się zmieniło.
- Mamo! - krzyknęła - przyniesiesz mi śniadanie?
Ale w odpowiedzi nic nie usłyszała.
Gdy doszła do kuchni zauważyła karteczkę na stole, na której było napisane czarnym tuszem:
"Lily, dzisiaj mnie nie będzie. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Mama."
- Kolejny raz - pomyślała z rozpaczą - dlaczego nie mogę na spokojnie porozmawiać z mamą? Nie widziałam jej już od tygodni.
Lily miała rację. Jej mama przychodziła o północy, a później o szóstej wracała do pracy. I tak w kółko. Nie miała okazji wymienić z nią nawet kilku słów, a tata? Prawdziwego taty nie miała. Gdzieś się plątał po mieście, z butelką piwa w ręce i przesypiał noce pod parkową ławką.
- Zadzwonię do..., a no tak... wakacje - szeptała do siebie - każdy z moich znajomych wyjechał. Zostałam sama. Sama jestem już od tygodni. Przyzwyczaiłam się.
W końcu, po śniadaniu postanowiła pójść do sklepu. Mimo że świeciło słońce, było trochę zimno i założyła kurtkę. Szła ulicami małego, spokojnego miasteczka.
Pod sklepem zobaczyła chłopaka, bardzo przystojnego. Ciemnobrązowe włosy opadały z jakąś niezwykłością na czoło. Miał także piwne oczy. Lily dużo by dała, aby chociaż chwilkę z nim porozmawiać, ale nie spodziewała się, że jej życzenie się spełni.
- Cześć - zagadnął.
- H-hej - bąknęła Lily.
- Ładna jesteś, pójdziesz ze mną? - zapytał niespodziewanie chłopak.
- Yyy... no nie wiem.
- Chodź, to tutaj niedaleko.
- No... OK.
Poszli przez stary chodnik, już bardzo poniszczony. Skręcili w lewo i ku swojemu przerażeniu, dziewczyna zobaczyła grupę ludzi, których w drodze do szkoły, omijała szerokim łukiem.
Pięciu chłopaków siedziało na zepsutej ławce, którą najwyraźniej tu przynieśli. Kilku z nich miało po papierosie w ręku albo po puszce piwa.


- A tak w ogóle, to Bartek jestem - powiedział ciemnowłosy chłopak, który przyszedł tu z Lily.
- Aha...
- To Krystian, Kamil, Darek, Emil i Kuba. Palisz?
- N-nie - odpowiedziała przestraszona.
- A pijesz?
- N-nie.
-To spróbuj. Śmiało. Darek, podaj puszkę - zwrócił się do jednego z nich, który posłusznie podał piwo Bartkowi. - Masz.
- Nie! Ja już sobie pójdę - stwierdziła Lily.
- Ale jak chcesz to kiedyś wpadnij. Pa, pa ślicznotko.
Chciała szybko opuścić to miejsce, więc pobiegła truchtem.
- Jak oni mogą to robić? - myślała intensywnie. - Zapraszać mnie? Nigdy nie skorzystam! Choć ten Bartek może być miły.
Szła w kierunku domu.
W domu zastała, o dziwo... mamę.
- Mama? - zdziwiła się Lily.
- Cześć, kochanie - mama dziewczyny odwróciła się, by spojrzeć na córkę.
Miała zakrwawione oczy i mówiła głosem przez nos. Widać było, że jest bardzo zmęczona.
- Jak możesz mi to robić! - wykrzyczała Lily. - Myślisz, że możesz tak sobie iść? Ja od tygodni do nikogo się nie odzywałam!
- Przepraszam... - szepnęła mama.
- Przepraszasz?! Ja.. ja cię nie kocham! Nie kocham! Nie mam ojca i widocznie matki też już nie mam!
Z oczu popłynęły jej zimne łzy, które wytarła jednym machnięciem ręki.
- Ale kochanie, to praca... ja gdybym mogła... - próbowała się tłumaczyć.
- Nie chcę cię więcej widzieć!
I Lily pobiegła z płaczem do swojego pokoju.

Wybiła północ, a ona leżała  i wpatrywała się w sufit. Księżyc za oknem na atramentowym niebie oświetlał lekko pokój, swym wyjątkowym, białym blaskiem.
Buzowały w niej emocje: przede wszystkim strach, złość i chęć porozmawiania z kimś. Ona musiała z kimś porozmawiać, po prostu musiała. A jedyną osobą, która mogła ją wysłuchać, był... Bartek.
Wzięła torbę, założyła buty, płaszcz i szalik, i pobiegła do sklepu, przed którym spotkała wcześniej chłopaka. Zmęczona długim biegiem oparła się o szybę sklepowej witryny i chwilę głęboko oddychała. Popatrzyła na księżyc i nagle usłyszała głos:
- No hej. Grzeczne dziewczynki nie chodzą po mieście o północy - powiedział uśmiechając się Bartek, który właśnie wyłaniał się z ciemności i zbliżał do ulicznej latarni.
- Ja nie jestem..., a zresztą... - zaczęła Lily - przyszłam tu, bo chciałam komuś wyjawić... pewien sekret. A tylko... no z tobą mogę porozmawiać.
- O północy? - zdziwił się nagle lekko się przechylając.
- Jesteś pijany?
- N-nie. To znaczy trochę - znowu się uśmiechnął.
- Więc... mogę tobie coś powiedzieć? - spytała nieśmiało dziewczyna.
- Jasne. Chodź tam, wiesz... tam gdzie wczoraj.
I razem skręcili w lewo i doszli do zepsutej ławki. Bartek wziął puszkę siadając i wylał jej zawartość próbując się napić.
- Cholera - przeklął i zwrócił się do Lily - no to gadaj.
Lily opowiedziała o swojej matce, która jak mniemała, ją nie kochała, bo nie spędziła od wielu tygodni, ani chwili z nią. Każda z przyjaciółek wyjechała gdzieś na wakacje, a ona spędzała chwile, które się dłużyły w nieskończoność na czytaniu książek, graniem w gry komputerowe i oglądaniem telewizji. Bardzo potrzebowała towarzystwa.
- Nie jest tak źle - podsumował Bartek tę opowieść - ja nie mam domu.
- Co? - zdziwiła się dziewczyna.
- No... jakoś tak wyszło. Dlatego przesiaduję tu całe dnie i noce.
- Może zgłoś się do domu dziecka?
- Haha - zaśmiał się - już tam byłem i zwiałem. Byłem najgorszym dzieckiem i może... dlatego nie chcą żebym tam wrócił?
- Coś ty... a twoi koledzy?
- Koledzy? To nie koledzy. Przyjaźnię się z nimi, bo nie mam kasy na piwo, ani na papierosy.
Lily parsknęła śmiechem. Mimo że nie było to śmieszne, jakoś ją to w tej chwili śmieszyło.
- Tak w ogóle, jesteś bardzo kochany.
I objęła go.
Bartek jakby spodziewał się tego.
- Też cię bardzo lubię.
I nastąpiło coś, dla niej niesamowitego. Ich usta złączyły się w pocałunku. Lily nie przeszkadzało to, że trochę śmierdziało od niego alkoholem i papierosami. Była to osoba, która ją kochała. Przynajmniej tak myślała.
Gdy znowu popatrzyli sobie w oczy, Bartek spytał:
- Jak masz na imię?
- Lily - odpowiedziała z uśmiechem i pogłaskała go po włosach, a on wyjął coś zza ławki.
- Piękne imię, a... piwa? - zapytał nagle, trzymając puszkę w ręku.
- Przepraszam, ale...
- No jesteś moją kumpelą. Przynajmniej łyka - szepnął jej do ucha.
Lily się zgodziła. Po minucie spróbowała następnego łyka i następnego, aż w końcu opróżniła całą puszkę.
- Nie było tak źle, nie? Mam też wódkę, chcesz? - spytał Bartek.
- Ja już nie mogę - powiedziała Lily, ale jednak skusiła się na tę propozycję.
Dziewczyna wymiotowała, bolała ją głowa. W końcu zmęczona zasnęła na kolanach chłopaka. Po chwili Bartek wyjął duży worek  z kieszeni spodni, wrzucił tam Lily i zawiązał worek na supeł. Ona się obudziła i nie wiedziała, co się dzieje.
- Halo? Halo?! O co chodzi?! Gdzie ja jestem?
A on z szyderczym uśmiechem przełożył go przez ramię.
Zaniósł ją nad rzekę i wrzucił ją do lodowatej wody, a ona... powoli umierała.


***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz