wtorek, 8 stycznia 2019

Najcenniejszy skarb

  Biegłam powoli warszawską uliczką, co chwilę obracając się do tyłu, poprawiając przy tym lekko związany warkocz, aby szybko wypatrzyć czyhające zagrożenie. Po kilku minutach biegu stanęłam i oparłam dłonie na kolanach przypominając sobie słowa dowódcy skierowane do mnie: musisz przekazać im meldunek. Uliczką w prawo, w lewo i prosto. Zmrużyłam oczy i zaczęłam się zastanawiać, gdzie mam teraz skręcić, lecz z zamyślenia wyrwał mnie przytłumiony huk, dobiegający gdzieś z tyłu. Szybko zerwałam się ponownie do biegu.
Tak! Tam jest schron, pomyślałam i łapiąc hausty powietrza coraz szybciej przebierałam nogami. Byłam już blisko, gdy nagle usłyszałam huk i jedyne co później widziałam to ciemność. Coś przygniotło mnie i nie mogłam się wydostać. Próbowałam krzyczeć, ale jedyne co się ze mnie wydawało to cichy jęk.
  - Chłopaki! Tu ktoś leży - usłyszałam głos.
Po chwili, kilkanaście rąk odgrzebało mnie z kopicy gruzu i pozostałości po murze. Na szczęście trafiłam w jego wnękę. Widząc radosne twarze młodych chłopaków, aż sama się uśmiechnęłam, czego nie robiłam od dawna. W międzyczasie podałam im kartkę z meldunkiem.
  - Proszę - powiedział jeden z nich wyciągając do mnie dłoń, którą złapałam i wstałam, jednak za szybko. Tak, że prawie się przewróciłam.
  - Spokojnie, panienko - rzekł uśmiechając się i ukazując swoje zadziwiająco białe zęby.
Chłopak miał czarne, zmierzwione włosy lekko opadające na czoło, piwne oczy skrywające zadziwiającą głębię. Był wyższy ode mnie tylko o kilka centymetrów, może dlatego, że sama byłam wysoka.
  - Jestem Marianna, pseudonim Lilka - cicho się przedstawiłam, poprawiając przy tym spleciony warkocz.
  - A ja Antoni, pseudonim Czarny - uśmiechnął się zawadiacko. Tak, że przeszły mnie dreszcze.
Nagle coś sobie przypomniałam. Czy to nie on? Chłopak obok którego przechodziłam codziennie, gdy szłam do gimnazjum? Zawsze spoglądałam na niego, ale on nawet na chwilę nie zawiesił na mnie wzroku.
  - Czy ty... tu niedaleko mieszkałeś i chodziłeś do Gimnazjum im. Stanisława Staszica? - spytałam.
  - Tak, jestem Antoni Szybowski.
Nagle poczułam cieknącą strużkę krwi po moim kolanie. Spojrzałam na nogę. Faktycznie, zraniłam się. Czarny spojrzał na początku na ranę, a później na mnie, po czym stwierdził:
  - Chodź do nas - złapał mnie za dłoń. - Opatrzymy to.
  - Ale... - chciałam wymyślić pretekst, aby uciec od niego, bo czułam się jakoś nieswojo.
   - Nie, nie! Nie ma żadnego "ale" - zaśmiał się.
Weszliśmy do ponurego, z szarymi ścianami schronu. Wszędzie można było zauważyć mężczyzn i chłopców w różnym wieku oraz walające się przedmioty, broń, od czasu do czasu kawałki jakiegoś jedzenia.
  - To Lilka - przedstawił mnie, a ja wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu.
Widząc jakąś dziewczynę w kącie, podbiegł do niej, a ja stałam w miejscu.
  - Czarny nie zaprasza tu często dziewczyn - rzekł jeden chłopak. - Musisz być wyjątkowa.
  - Nie, nie - zaprzeczyłam. - To przez kolano.
  - E tam, to tylko wymówka - chłopcy wybuchli śmiechem.
  - Lilka! - usłyszałam głos Antka. - Chodź tu.
Posłusznie podeszłam do kąta, gdzie stał Czarny z jakąś rudowłosą dziewczyną. Musiałam patrzeć pod nogi, aby o nikogo się nie przewrócić.
 - Jestem Danka - przedstawiła się zimno dziewczyna. - Opatrzę ci kolano, dobra?
  - Nie, nie - przerwał jej Czarny. - Ja to zrobię.
  - A dasz radę? Ty to tylko do strzelaniny się nadajesz - uśmiechnęła się złośliwie, ale pozwoliła zrobić to chłopakowi i odeszła od nas.
Antek robił to bardzo delikatnie. Gdy już zabandażował ranę, powiedział ciepło:
  - No i już! Proszę.
  - Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
  - Masz piękny uśmiech - rzekł, a ja zarumieniłam się jak nigdy dotąd.
  - Lilka - zwrócił się do mnie po chwili ciszy. - Na pewno musisz być głodna. Mam kilka kromek chleba, chcesz?
Oczywiście moje zaprzeczenia nic nie wskórały.

***


 Zbliżał się wieczór. Usiadłam w kącie schronu opierając się o zimną ścianę. Zmrużyłam oczy i przez chwilę wsłuchiwałam się w bombardowania niedaleko nas. W myślach przywołałam obrazy zdruzgotanej Warszawy, wychudzonych ludzi, którzy dzielą się z innymi swoim nędznym posiłkiem, tych, którzy chcą za wszelką cenę przetrwać do jutra i ludzi, którzy walczą o wolność. Chciałam tak bardzo się edukować, zostać kimś ważnym, mieć wspaniałego męża i dzieci. Jak każda dziewczyna i kobieta. Lecz moje plany i innych ludzi przerwała nieszczęsna wojna, która może trwać w nieskończoność, pomyślałam. Z moich oczu pociekły zimne łzy. Skuliłam się w kłębek i przywarłam do ściany, by utrzymać choć trochę ciepła.
  - Szukałem cię - usłyszałam szept. - Lilka?
Podniosłam oczy do góry i zauważyłam radosną twarz Czarnego, który widząc mnie, zaniepokoił się, a uśmiech z jego twarzy niespodziewanie spełzł.
  - Co się stało? - spytał wygodnie sadowiąc się koło mnie.
  - Nic - odpowiedziałam na odczepne.
  - Widzę, że coś się dzieje. Lilka!
  - Czarny, posłuchaj - próbowałam się nie rozklejać, ale to było coraz trudniejsze z każdym wymówionym przeze mnie słowem. - Ja-a już muszę iść. I tak już długo tu siedzę.
  - Nie! Nie pójdziesz dopóki się nie dowiem o co chodzi - rzekł ostentacyjnie zaplatając ręce i podnosząc brwi.
  - Ja cię proszę - schowałam twarz w dłoniach.
W tej chwili poczułam przeszywające ciepło. To Czarny mnie przytulił. Nie wiedziałam co robić, więc oplotłam rękoma jego ciało.
  - Dziękuję - szepnęłam i odsunęłam się delikatnie. Tak naprawdę nie chciałam tego robić, ale rozum mi podpowiadał co innego.
  - Teraz lepiej? - uśmiechnął się pogodnie.
  - Tak - przytaknęłam i przez chwilę wpatrywałam się w jego piwne oczy. Były takie piękne.
  - To o co chodzi? Dowiem się czy nie? - zaśmiał się.
  - Dobrze. Otóż, ja tak bardzo chciałam... - niespodziewanie wybuchłam płaczem. - Ja tak bardzo chciałam zostać kimś i... i ci ludzie. Wszystko jest nie tak!
  - Lilka, każdy miał plany na przyszłość, ale to tak naprawdę nie jest ważne. Ważne jest tu i teraz...
  - Ty tak myślisz! - podniosłam się i skierowałam do wyjścia.
  - No tak, lecz także mam ambicje. Chcę zostać odznaczonym Krzyżem Walecznych.
  - No i co? - odburknęłam odgarniając do tyłu moje brązowe włosy.
  - No i to, że... - przez chwilę szukał właściwych słów. - Że trzeba piąć się do swoich marzeń i ambicji. To, że ktoś pokrzyżował twoje plany nie oznacza, że tego nie osiągniesz. Po wojnie.
  - Po wojnie! Po wojnie! - z moich oczu ponownie pociekły łzy, zrobiło mi się gorąco. - Każdy mówi jutro, pojutrze, czy po wojnie. A jak nie będzie żadnego jutra, jak nie będzie żadnego po wojnie? Może zginę? Kto wie?!
  - Nie wiemy tego, ale... - Antek widocznie posmutniał, przygryzł dolną wargę. - Ale według mnie ważniejsze jest podążanie za głosem serca. Pomyśl, kariera czy Krzyż Walecznych nie są najważniejsze, lecz miłość do bliźnich.
Przez łzy widziałam zamazaną sylwetkę chłopaka. Nie wiedziałam co robić. Tak bardzo się z nim nie zgadzałam! Kariera jest ważna! Najważniejsza!
Z przypływu złości skierowałam się w stronę wyjścia.
  - Lilka! - słyszałam za sobą głos Czarnego. - Lilka! Co robisz?!
Nie odpowiadając wybiegłam na ulicę. Nie widziałam zagrożenia, więc nie wycofywałam się, biegłam tyle, ile miałam sił w nogach. Poczułam krople deszczu na włosach i skórze. Spojrzałam w ciemne niebo oznajmujące noc, przyprószone jasnymi gwiazdami.
  - Lilka! Lilka! - słyszałam bez ustanku, ale nie zwracałam na to uwagi.
Biegłam blisko zniszczonych kamienic. Od czasu do czasu zauważałam kopice gruzu.
  - Lilka!
Oddychałam głośno, czując woń świeżego powietrza.
  - Lilka! Zatrzymaj się!
Nie, pomyślałam i biegłam dalej.
  - Lil...! - głos się niespodziewanie urwał.
Usłyszałam huk. Obróciłam głowę do tyłu. Całą scenę widziałam jakby z filmu w kinie. Czarny runął nagle do tyłu. Spojrzałam na dach kamienicy. Gołębiarz. On wystrzelił kulę. Szybko przywarłam do ściany, aby mnie nie zauważył. Po chwili odszedł, a ja podbiegłam do Czarnego.
Widziałam jego ciało skąpane w świetle księżyca. Otulało go. Jego piwne oczy zwrócone na mnie, jego włosy trochę przydługie, jak zawsze zmierzwione. Mundur z plamą krwi, która powoli się rozprzestrzeniała.
  - Czarny - szepnęłam i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
  - Lilka - powiedział słabym głosem.
  - Ja... ja nie chciałam! - wybuchłam. - Ch-chodź do bunkru, to cię uratujemy!
  - Nie - odpowiedział dotykając delikatnie mojego policzka i wycierając ciągle napływające do moich oczy łzy. - To nic nie da. Ja za chwilę umrę. Uciekaj...
  - Nie! - powiedziałam roztrzęsionym głosem. - Nie umrzesz, a ja nigdzie się stąd nie ruszę!
  - Lilka, proszę cię o jedno.
  - Tak? - spytałam dławiąc się łzami.
  - Zawsze podążaj za głosem serca - rzekł, po czym zamknął oczy. Już na zawsze.
  - Czarny?! Czarny! Czarny! Czarny! - krzyczałam i wtuliłam się w jego mundur. Poczułam bijące od niego zimno, co oznaczało, że odszedł. Odszedł bezpowrotnie.
Niebo płakało razem ze mną. Byłam mokra do suchej nitki. Ale ja chciałam tylko Czarnego..., żeby żył jeszcze choć minutę.
Dlaczego tak musi być? Wszystko jest nie tak... Czułam mieszankę smutku i zła. Zła na cały świat.  Moje łzy zmieszały się z kroplami deszczu.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłam się. Był to jeden z chłopaków ze schronu.
   - Wszystko widziałem. Pobiegłem za wami. Musimy już wracać, tu jest niebezpiecznie - rzekł z powagą, próbując zakryć nią swój smutek.
   - Zostawić tak Czarnego? - spytałam wybuchając kolejną falą płaczu.
   - Niestety.
I wstałam jeszcze raz spoglądając na blade ciało chłopaka, które jeszcze niedawno było przepełnione radością i chęcią do życia.
Ja nie mogę już go usłyszeć, ale on mnie tak, pomyślałam i szepnęłam:
   - Kocham cię, Czarny.

***

   - Przez całe moje życie próbowałam iść za głosem serca. Czarny przez ten jeden dzień mnie tak wiele nauczył - powiedziałam i wygładziłam swoją spódnicę.
  - Babciu?
 - Tak? - uśmiechnęłam się widząc zaciekawioną minę mojej kochanej wnuczki.
  - A ten Czarny to ci się podobał?
  - Być może - zaśmiałam się.
  - Nie, nie, babciu, ja wiem lepiej! Powinniście być razem! A... czy on dostał tę swoją odznakę?
  - Tak, po śmierci dostał Krzyż Walecznych, a ja dopięłam pięknej kariery, lecz to, co powiedział Czarny jest bardzo ważne. Żeby iść za głosem serca, bo ani kariera, ani cenne odznaki nie zastąpią miłości. To jest najcenniejszy skarb.
Mała zmarszczyła nosek, co oznaczało, ze się zastanawiała.
  - To prawda. Szkoda, że go już nie ma, nie?
  - Los nas połączył i los nas rozdzielił - uśmiechnęłam się smutno przywołując w myślach wspomnienia z tamtych czasów.
  - Babciu, a zrobisz mi takiego warkocza, o którym mi opowiadałaś?
  - Oczywiście - uśmiechnęłam się i wzięłam grzebień.
W myślach powtarzałam słowa Czarnego: zawsze podążaj za głosem serca i kochaj bliźnich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz