piątek, 13 listopada 2020

Polska

To nie jest kraj dla kobiet

Bo one nie są ludźmi

Są potworami które chcą uśmiercić dzieciątka 

Małych Jezusków które z zstąpieniem na świat 

Stają się nikim bo


To nie jest kraj dla dzieci.

Widząc gdy odłamki ich mamy znalazłszy się pod ich stopami

Próbują się uśmiechać

Stworzyć iluzję

Pozbierać się

"Czy to tata?"


To nie jest kraj dla queerów

Panowie w garniturze uśmiechają się promiennie

Będą dzisiaj rozmawiać o prawach

O które oni nigdy nie musieli się starać

Będą pić kawkę

I pytać się nawzajem o człowieczeństwo tych gorszych


To jest kraj mężczyzn którzy nie płaczą

To jest kraj agresorów którzy chcą bronić istot nadprzyrodzonych

To jest kraj katów w koloratkach

To jest kraj 50-latków którzy przełączają kanały bez namysłu

To jest kraj dla którego jesteśmy gorsi

Dla którego wręcz nie istniejemy


Nie jesteś Polką_Polakiem

Nie jesteś godną kobietą 

Nie jesteś prawdziwym mężczyzną 

Nie jesteś równy nam 

Nie jesteś człowiekiem 

Jesteś nikim 



Bez nas, ten kraj nie istnieje

Już Polska zginęła

Bo my nie żyjemy

czwartek, 25 lipca 2019

Chcę żebyś mnie kochała

Chcę żebyś mnie kochała
Żebym była dla ciebie najważniejsza.
Ale nie jestem
I to boli

Największy ból sprawia to
Że nie jestem tą wybraną
Chcianą
Pożądaną
Podczas gdy ja
Chcę ciebie całym sercem

Dałaś mi różę ale ona nie była dla mnie
Chciałaś miłości ale nie ode mnie
Bo nie jestem tą którą mogłabyś pokochać

Myślałam że jestem ważna
Ból daje zrozumienie rzeczywistości
Jestem tylko "sześć na dziesięć".
Czuję się niechciana

Moim największym błędem nie było zakochanie się w tobie
Ale myśl, że mogłabyś zakochać się we mnie

Czas który ci dałam
Mnie niszczy
Bo każdy dzień łączy się z coraz większą wątpliwością.
Tracę resztki nadziei

Nie rań moich uczuć
Przez to że nie jesteś pewna swoich

Myśli

Chaos zamienia się w pustkę.
A pustka wyniszcza.
Śmierć

poniedziałek, 27 maja 2019

Korony drzew


Szare korony drzew szeleszczą cicho
Siedzę na końcu twardej ławki
Nucę
Nucę smutno, zawodząc
Nucę marsz żałobny

Widzę jak
Biały, półokrągły listek opada na ziemię
Tańczy w powietrzu, wiruje
Biały? Czy zielony?
Podrywam się z ławki
Czuję
Czuję wolność, szczęście…?
Czy czuję szczęście?

Listek dotyka mojej dłoni, zamykam ją
Ale jego już nie ma
Dopiero teraz dostrzegam mrok otoczenia
Jestem
           Sama
            Wróć abym mogła się na tobie skupić

Nie dostrzegam innych
Tych ukrytych w szarych koronach drzew
Zielonych



On był czarny.

niedziela, 12 maja 2019

Kim?

Twoje odejście takie
Niespodziewane
Nagłe.

Oślepiający blask światła. Trzask.
I cisza

Został tylko głuchy śmiech wspomnień
Została tylko ta mieszanina wrażeń
którą rozplątuje
aż nie zostanie nic.

Twoje doniosłe: będę!
Zastąpione milczeniem.
Twoje obietnice
I moja odpowiedź łzami

Ty tak łatwo odszedłeś
A ja nie mogę odejść od twojego obrazu
schowanego w snach
w codziennych migawkach twoich słów

Dlaczego zostawiłeś mi tak trudne zadanie:
Uwolnić się od kogoś trzymającego się skrzętnie moich myśli?
Dlaczego?
Przecież mówiłeś: ważna.
A teraz milczysz choć głośno krzyczę: pomóż

Kim ja się stałam? I kim ty naprawdę byłeś?

Jedyne wyjście


                Dotykam jasnej mgły, która pojawiła się tuż przede mną. Kropelki, które ją tworzą, wirują w powietrzu. Na opuszkach moich palców zostaje woda. Jak łzy.
                Zamykam oczy i w tej samej chwili zaczynam cicho łkać. W mojej głowie słyszę głuchy szum. Jęk jest jedynym dźwiękiem, który do mnie dociera. Głos odbija się od ścian pomieszczenia. Kulę się. Jestem samotna. Tak bardzo chciałabym się do kogoś przytulić, poczuć więź bliskości, stworzyć z kimś relację. Wiem, że to trudne, ale byłabym gotowa podjąć to wyzwanie. Byleby tylko odczuć czyjąś obecność, kogoś, kogo mogłabym dotknąć i mieć świadomość, że nigdy nie jestem sama. Pewnie zawsze czułabym lęk straty. Ale ten lęk byłby niczym w porównaniu do gorzkiej goryczy, tej kropli utkwionej w mojej duszy.
                Dlaczego tu jestem? Kto mnie uwięził w tej metalowej klatce, z której nie mogę się wydostać i wyrwać się szponom samotności?
                Otwieram oczy z nadzieją, że mgiełka nie zniknęła. Tak, nadal tu jest. Nagłym ruchem dłoni próbuję ją złapać. Chciałabym móc jej dotknąć, wziąć w ramiona. Żeby była stała, nie zniknęła za kilku minut. Ale moja ręka zastaje pustkę. Spada bezwładnie na zimną podłogę.
                Opieram się o metalową ścianę. Nie mogę wyjść z pokoju. Przynajmniej nie sama. Gdybym miała kogokolwiek, byłoby to możliwe. Ale tak nie jest. Jestem tu uwięziona. Daleko od tłumu ludzi, a więc daleko od szczęścia.
                Podnoszę wzrok, który utkwiłam w plamie na podłodze. Nie widzę już mgły, która wcześniej wytworzyła się z promieni światła. Widzę pojedyncze, kolorowe plamki tworzące razem obraz jakiegoś człowieka. Kropki lekko się wnoszą i opadają. Gdy im się przyglądam, widzę mężczyznę stworzonego z milionów kropek. Czuję trudny do określania strach, ale też ciekawość. Jak to możliwe?
                Podchodzę bliżej. Mężczyzna mnie bacznie obserwuje. Próbuję nieśmiało dotknąć plamki, która razem z innymi tworzy jego czerwoną koszulę. Nie czuję wilgoci, a emanujące ciepło. To jedyne uczucie ciepła, które doznałam od dawna. Odczuwam podekscytowanie. Ten obraz jest tak piękny, ten mężczyzna… w jaki sposób on się pojawił? Jak? Podnoszę wzrok i wpatruję się w jego czarne oczy, w jego białe włosy i jasną skórę, która prawie promienieje od światła wpadającego z okna. Ma zarysowane kości policzkowe. Dotykam ich, chociaż nie wiem, w jaki sposób się odważyłam. Od tego pojedynczego dotyku kilku kropek tworzących policzek, zakochuję się. Tak bardzo tego pragnęłam, tyle dni cierpiałam z bólu, a teraz on został uśmierzony pojedynczym dotykiem. Nagłym ruchem wpadam w jego objęcia. Z całą swoją mocą przytulam go. Jest wysoki, więc czuję, jakby cały świat mnie obejmował. Nie chcę puścić. Nie chcę znowu odczuwać zimna i tej pustki, która zawsze mi towarzyszyła. Mam wrażenie, że gdy przestanę go trzymać, on zniknie, a powróci dawne uczucie osamotnienia. Dlatego od tamtego momentu robię to często. Aby udowodnić sobie, że to wszystko jest prawdziwe i żeby też doświadczyć uczucia bliskości, próbować nim się napełnić. Choć chyba nigdy nie uczuję spełnienia, bo dziura w moim sercu jest nieskończenie głęboka.
                Wreszcie się odrywam, myśląc, że na jego twarzy będzie zarysowywać się irytacja. Ale nie. Widzę, jak jego uśmiech lekko błąka się po twarzy. Wpatruje się we mnie, a ja czuję się wreszcie szczęśliwa. Tak, jak nigdy nie byłam. On na mnie patrzy, skupia swój wzrok na mojej twarzy, na moim ciele. To niepojęte, więc czuję się dziwnie nieśmiało.
                Później siadamy przy ścianie, ale już nie czuję jej zimna, wręcz wydaje mi się ciepła. Wszystko wydaje mi się miłe. Ten szary sufit z wyłożonych kafelków, to rozpadające się łóżko i ja. Cieszę się, że tu jestem, bo on siedzi tuż obok, nadaje mi jakąś wartość i sens bycia w tym pokoju. Trzyma mnie za dłoń, a ja czuję, jak pokój się do mnie uśmiecha i woła: zbudujesz relację, a wyjdziesz i będziesz szczęśliwa.
                Będę szczęśliwa. Jak można być szczęśliwym jeszcze bardziej? Czy każdy człowiek może wpływać na pojedynczą osobę w ten sposób? Ja nie potrzebuję już innych osób… A może teraz mi się tak wydaje? Może gdy przyzwyczaję się do tego uczucia, a ono lekko opadnie, będę poszukiwać szczęścia w innych?
                Nie wiem, teraz skupiam się tylko na nim. Zastanawiam się, o czym myśli, jak ma na imię, jak się tu pojawił? Nie odpowiada moim myślom. To nieważne. Ważne, że tu jest.
                Zasypiam zmęczona na jego miękkich kolanach. Nigdy nie lubiłam spać, chociaż to była odskocznia od świata, w którym utkwiłam, ale zawsze kładąc się spać, płakałam. Z bólu i zimna. Teraz wszystko stało się lepsze. I będzie, mówię sobie głęboko w duszy, choć lęk mnie nie opuszcza.
                Otwieram oczy, szybko się wybudzam, aby go znaleźć. Jest, uspokajam się. Spogląda na mnie, uśmiechając się lekko. Odpowiadam mu tym samym. Moje szczęście osiąga apogeum. Śniłeś mi się, wiesz? To świetne uczucie być z tobą we śnie i w rzeczywistości.
                Pochłaniam go. Wzrokiem i bliskością. Osaczam go ciągłym przytulaniem, trzymaniem za dłoń i mówieniem mu, że jest wszystkim, co mam. Czy to nie za dużo dla niego? Bycie dla kogoś jedynym i najważniejszym, może być trudne. Ale nie mogę tego zahamować, nie mogę się powstrzymać. Włosy… takie jasne, takie piękne. Zanurzam w nich dłoń, napawam się pięknem skóry, kościami policzkowymi, samym jego istnieniem. Cała moja uwaga jest poświęcana jego osobie. Dotknij mnie, bądź zawsze tu przy mnie, przy moim sercu, w środku mojej duszy. Nie opuszczaj! Ale on nagle wstaje szybko z podłogi. Krzyczę: nie idź! Zachowuję się, jakbym wpadła w trans. Gdzie miałby pójść? Ale sama myśl, że mógłby odejść na drugi koniec pokoju, jest bolesna. To za daleko, to zbyt bolesne. Rzucam się za nim, ciągnę go za skrawek jego koszuli. Na jego twarzy maluje się widok zdziwienia i strachu, jakby mówił: co ty robisz? Nie zważam na to, przyciągam go z całej siły swoich emocji. Przyciskam go do metalowej ściany. Siadam na jego brzuchu i przytulam go, prawie nie dając mu oddychać. To wygląda tak, jakbym chciała stać się z nim jednym ciałem.
                Nagle się opanowuję. Nastaje okres przepraszania. Przepraszam, że ci to zrobiłam, nie opuszczaj, że byłam taka nachalna, mówiłam takie rzeczy, nie opuszczaj, osaczałam, nie opuszczaj, nie chcę być ciężarem. Ale nie opuszczaj. To ciągle powtarzające się sformułowanie, prześwitujące przez inne, przeraża go. Patrzy na mnie jakby z łagodnością, jakby przepraszając, ale też ze strachem. Czy boi się mnie? Czy boi się tej odpowiedzialności i zadania, które mu stawiam: bycia obok i kosztów, które musi ponieść na rzecz mnie? Ja chyba nie jestem tyle warta.
                Pozwalam mu wstać, obserwuję ze łzami w oczach, co robi. Z poważną miną staje na środku pokoju. Nie spogląda na mnie, a gdzieś przed siebie, gdzieś poza ścianą, poza pokojem. Jakby był w innym świecie. W końcu zdaję sobie z sprawę z tego, co się dzieje. Czy on mnie opuszcza? To koniec?! Tak ma się to skończyć?!
                Wtedy zaczynam wyć, krzyczeć, choć na początku nie mogę znaleźć słów, które zlewają się w niewyartykułowany jęk. Kochałeś mnie chociaż? Ja cię kochałam! To wszystko twoja wina! Pojawiają się wulgarne słowa. Ale on na to nie zważa, ciągle wpatruje się gdzieś daleko, co denerwuje mnie jeszcze bardziej. Zobacz, co mi robisz! Upadam na kolana, łzy ciekną mi na podłogę, zanoszę się płaczem. Przez mgłę widzę, jak mężczyzna się podnosi. Ostatni raz spogląda na mnie. Nie ma w jego spojrzeniu smutku, ani radości. Tylko obojętność, a ta obojętność kłuje mnie w serce.
                Kropki, które go tworzą, wirują coraz szybciej, mieszają się. Z obrazu człowieka staje się chaosem kolorowych plamek. Może tak jest lepiej, tak łatwiej. Czy idzie do innej? Widocznie jestem gorsza. Kropki zlewają się, tworzą jedną barwę: czerń. I nagle znika, tak po prostu. Od nowa staje się bezbarwną mgiełką. Podbiegam i chcę ją zatrzymać, błagam w myślach, aby stała się znowu nim, aby ta przeszłość wróciła. Proszę… Ale jego nie ma, już jest gdzieś indziej, odszedł. Mgła rozpuściła się w powietrzu. Nic po nim nie zostało.
Znowu płaczę. Nie chciałam go krzywdzić,ale dopuściłam do tego, raniąc także siebie. Może jestem egoistką? Mój bezmiar samotności był przyczyną odejścia, które uśmierciło moje szczęście. Czy to koło smutku nigdy się nie przełamie? Muszę pracować, aby w końcu doprowadzić do wspólnej radości. Jego już nie ma, ale może być inny. Ktoś, kogo pokocham. Ale kiedy? Jedyne, co teraz mogę, to czekać i w nieskończoność wspominać najlepsze chwile, które zabiłam na zawsze.

poniedziałek, 25 marca 2019

Straciłam cię

Straciłam cię
Czy to ty mnie opuściłeś?
W pustce przebywam
I pustką się staję
Sprawiłeś, że byłam
I sprawiłeś, że nie jestem
piękna, cudowna, kochana

Szczęśliwa

*

Błagałam – nie opuszczaj
Prosiłam – wróć
Ale ty nawet się nie odwróciłeś
W ciszy zniknąłeś
A pozostawiłeś za sobą tylko cierpienie

*

Zrozumiałam
Że zawsze ze mną będziesz
Jako czarne wspomnienie
I jako wyrwa w sercu

*

Nie jestem dla ciebie tak ważna
Jak ty dla mnie
Odczuwam twój brak
Choć tego nie chcę

Zabierz to uczucie
Tak jak zabrałeś resztę mnie

niedziela, 24 lutego 2019

Dwa ciała

Dwa ciała nierozerwalnie splecione
Wrażenie
Dwa ciała razem nie istnieją
Prawda
Dwa ciała odgrodzone murem
Koniec

Kim jesteś?

Jestem
Zbitkami wspomnień, strzępami uczuć i niewygasłymi emocjami
Tą postacią ciebie
Ukrytą przed światem

Zauroczenie

Kilka dni
I uczucie że znam cię od początku istnienia

Kilka minut
I nagła chęć wtopienia się w twoją koszulę

Kilka drżeń serca
I szczęście że jesteś obecny

Taniec

Pewnie teraz prowadzisz ją w wirze tańca
Tańca miłości
Przyjacielsko-romantycznej

Poprowadź mnie
Ja mogę być tobą, ty nią

Przysięgam

Przysięgam, że nie będę się z tobą kontaktować
Nie będę odtwarzała twojego dotyku na moim ciele
Mojego drżenia pod twoimi dłońmi
Pierwszego prawdziwego przytulenia
I twojego skupionego wzroku
Którym badałeś moją twarz
Melodii twojego śmiechu i głosu

Chciałabym przysiąc
Ale usuwając ciebie
Usunęłabym siebie
Bo ty jesteś moją częścią
Tą najważniejszą
Bo kochaną

Nie mogę bez ciebie żyć

Mieszanka czerwieni

Kolor twoich włosów jak
Plama tkwiąca w pamięci
Próbuję ją zmienić
Przykryć inną barwą
czarny brązowy znowu czarny?
Chcę ją zmyć
Usunąć
Ale ona zawsze przenika

sobota, 19 stycznia 2019

Łatwiejsze emocje

Pikselowe buzie łatwo odczytać
śmiech smutek złość

Nie potrafimy już rozmawiać
bo ludzka twarz
może płakać podczas złości
śmiać się mimo smutku
i być obojętna gdy człowiekiem szarpią emocje

Świat internetu jest łatwiejszy
Może dlatego wolimy tam przebywać

Odejście = obecność

Nie widzimy ich
kiedy są obecni

Dostrzegamy ich
dopiero gdy odejdą

Zwolnijcie

Czas spędzam na poszukiwaniu ludzi
Próbuję złapać ich za dłoń
Chociaż na krótką chwilę
Kiedy lecą z zawrotną prędkością
Nie zważając na mnie
Próbuję ich zatrzymać
Krzyczę
z w o l n i j c i e

Ale oni nie mają czasu

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Cisza

Cisza narasta
I boli
Jak tysiąc sztyletów
Tkwiących w centrum duszy

Cisza osiąga apogeum
I trawi moje wnętrze
Próbuję to przerwać
Ale dławię się pustką


Nastaje chaos
Wybuch emocji i uczuć
Wznoszę się
                    Wiruję w powietrzu
                                                   Łapię cię za dłoń

Lecz ty umierasz

Twój świat to cisza

Twoja

Mówiłeś
Jesteś moja

Nadal jestem twoja
Tylko ty mnie odpychasz

Czerwień

Czerwona sfera
Czerwony świat
Czerwony ty
Czerwona ja

Bledniesz
Tak jak wszystko wokół
Tracisz kolor
Umierasz
Tak jak cały mój świat

Oprócz mnie samej

To ty oddałeś czerwień mej duszy

Moja dusza

Moja dusza pragnie

Smaku słodko-gorzkiej mieszanki mleka i kawy
Świeżego zapachu mokrej trawy i bzu na wiosnę
Widoku miękkiego blasku przez skroploną mgłę
Szeptu koron drzew w czasie głośnej nawałnicy


Moja dusza dostaje

Oddech wyschłej ziemi w upale
Duszący zapach dymu i ognia
Obraz jarzącego czerwonością światła
Huk i brzęk ogłuszającego miasta


Moja dusza się kruszy
Bo tęskni za tym co nieznane

wtorek, 8 stycznia 2019

Najcenniejszy skarb

  Biegłam powoli warszawską uliczką, co chwilę obracając się do tyłu, poprawiając przy tym lekko związany warkocz, aby szybko wypatrzyć czyhające zagrożenie. Po kilku minutach biegu stanęłam i oparłam dłonie na kolanach przypominając sobie słowa dowódcy skierowane do mnie: musisz przekazać im meldunek. Uliczką w prawo, w lewo i prosto. Zmrużyłam oczy i zaczęłam się zastanawiać, gdzie mam teraz skręcić, lecz z zamyślenia wyrwał mnie przytłumiony huk, dobiegający gdzieś z tyłu. Szybko zerwałam się ponownie do biegu.
Tak! Tam jest schron, pomyślałam i łapiąc hausty powietrza coraz szybciej przebierałam nogami. Byłam już blisko, gdy nagle usłyszałam huk i jedyne co później widziałam to ciemność. Coś przygniotło mnie i nie mogłam się wydostać. Próbowałam krzyczeć, ale jedyne co się ze mnie wydawało to cichy jęk.
  - Chłopaki! Tu ktoś leży - usłyszałam głos.
Po chwili, kilkanaście rąk odgrzebało mnie z kopicy gruzu i pozostałości po murze. Na szczęście trafiłam w jego wnękę. Widząc radosne twarze młodych chłopaków, aż sama się uśmiechnęłam, czego nie robiłam od dawna. W międzyczasie podałam im kartkę z meldunkiem.
  - Proszę - powiedział jeden z nich wyciągając do mnie dłoń, którą złapałam i wstałam, jednak za szybko. Tak, że prawie się przewróciłam.
  - Spokojnie, panienko - rzekł uśmiechając się i ukazując swoje zadziwiająco białe zęby.
Chłopak miał czarne, zmierzwione włosy lekko opadające na czoło, piwne oczy skrywające zadziwiającą głębię. Był wyższy ode mnie tylko o kilka centymetrów, może dlatego, że sama byłam wysoka.
  - Jestem Marianna, pseudonim Lilka - cicho się przedstawiłam, poprawiając przy tym spleciony warkocz.
  - A ja Antoni, pseudonim Czarny - uśmiechnął się zawadiacko. Tak, że przeszły mnie dreszcze.
Nagle coś sobie przypomniałam. Czy to nie on? Chłopak obok którego przechodziłam codziennie, gdy szłam do gimnazjum? Zawsze spoglądałam na niego, ale on nawet na chwilę nie zawiesił na mnie wzroku.
  - Czy ty... tu niedaleko mieszkałeś i chodziłeś do Gimnazjum im. Stanisława Staszica? - spytałam.
  - Tak, jestem Antoni Szybowski.
Nagle poczułam cieknącą strużkę krwi po moim kolanie. Spojrzałam na nogę. Faktycznie, zraniłam się. Czarny spojrzał na początku na ranę, a później na mnie, po czym stwierdził:
  - Chodź do nas - złapał mnie za dłoń. - Opatrzymy to.
  - Ale... - chciałam wymyślić pretekst, aby uciec od niego, bo czułam się jakoś nieswojo.
   - Nie, nie! Nie ma żadnego "ale" - zaśmiał się.
Weszliśmy do ponurego, z szarymi ścianami schronu. Wszędzie można było zauważyć mężczyzn i chłopców w różnym wieku oraz walające się przedmioty, broń, od czasu do czasu kawałki jakiegoś jedzenia.
  - To Lilka - przedstawił mnie, a ja wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu.
Widząc jakąś dziewczynę w kącie, podbiegł do niej, a ja stałam w miejscu.
  - Czarny nie zaprasza tu często dziewczyn - rzekł jeden chłopak. - Musisz być wyjątkowa.
  - Nie, nie - zaprzeczyłam. - To przez kolano.
  - E tam, to tylko wymówka - chłopcy wybuchli śmiechem.
  - Lilka! - usłyszałam głos Antka. - Chodź tu.
Posłusznie podeszłam do kąta, gdzie stał Czarny z jakąś rudowłosą dziewczyną. Musiałam patrzeć pod nogi, aby o nikogo się nie przewrócić.
 - Jestem Danka - przedstawiła się zimno dziewczyna. - Opatrzę ci kolano, dobra?
  - Nie, nie - przerwał jej Czarny. - Ja to zrobię.
  - A dasz radę? Ty to tylko do strzelaniny się nadajesz - uśmiechnęła się złośliwie, ale pozwoliła zrobić to chłopakowi i odeszła od nas.
Antek robił to bardzo delikatnie. Gdy już zabandażował ranę, powiedział ciepło:
  - No i już! Proszę.
  - Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
  - Masz piękny uśmiech - rzekł, a ja zarumieniłam się jak nigdy dotąd.
  - Lilka - zwrócił się do mnie po chwili ciszy. - Na pewno musisz być głodna. Mam kilka kromek chleba, chcesz?
Oczywiście moje zaprzeczenia nic nie wskórały.

***


 Zbliżał się wieczór. Usiadłam w kącie schronu opierając się o zimną ścianę. Zmrużyłam oczy i przez chwilę wsłuchiwałam się w bombardowania niedaleko nas. W myślach przywołałam obrazy zdruzgotanej Warszawy, wychudzonych ludzi, którzy dzielą się z innymi swoim nędznym posiłkiem, tych, którzy chcą za wszelką cenę przetrwać do jutra i ludzi, którzy walczą o wolność. Chciałam tak bardzo się edukować, zostać kimś ważnym, mieć wspaniałego męża i dzieci. Jak każda dziewczyna i kobieta. Lecz moje plany i innych ludzi przerwała nieszczęsna wojna, która może trwać w nieskończoność, pomyślałam. Z moich oczu pociekły zimne łzy. Skuliłam się w kłębek i przywarłam do ściany, by utrzymać choć trochę ciepła.
  - Szukałem cię - usłyszałam szept. - Lilka?
Podniosłam oczy do góry i zauważyłam radosną twarz Czarnego, który widząc mnie, zaniepokoił się, a uśmiech z jego twarzy niespodziewanie spełzł.
  - Co się stało? - spytał wygodnie sadowiąc się koło mnie.
  - Nic - odpowiedziałam na odczepne.
  - Widzę, że coś się dzieje. Lilka!
  - Czarny, posłuchaj - próbowałam się nie rozklejać, ale to było coraz trudniejsze z każdym wymówionym przeze mnie słowem. - Ja-a już muszę iść. I tak już długo tu siedzę.
  - Nie! Nie pójdziesz dopóki się nie dowiem o co chodzi - rzekł ostentacyjnie zaplatając ręce i podnosząc brwi.
  - Ja cię proszę - schowałam twarz w dłoniach.
W tej chwili poczułam przeszywające ciepło. To Czarny mnie przytulił. Nie wiedziałam co robić, więc oplotłam rękoma jego ciało.
  - Dziękuję - szepnęłam i odsunęłam się delikatnie. Tak naprawdę nie chciałam tego robić, ale rozum mi podpowiadał co innego.
  - Teraz lepiej? - uśmiechnął się pogodnie.
  - Tak - przytaknęłam i przez chwilę wpatrywałam się w jego piwne oczy. Były takie piękne.
  - To o co chodzi? Dowiem się czy nie? - zaśmiał się.
  - Dobrze. Otóż, ja tak bardzo chciałam... - niespodziewanie wybuchłam płaczem. - Ja tak bardzo chciałam zostać kimś i... i ci ludzie. Wszystko jest nie tak!
  - Lilka, każdy miał plany na przyszłość, ale to tak naprawdę nie jest ważne. Ważne jest tu i teraz...
  - Ty tak myślisz! - podniosłam się i skierowałam do wyjścia.
  - No tak, lecz także mam ambicje. Chcę zostać odznaczonym Krzyżem Walecznych.
  - No i co? - odburknęłam odgarniając do tyłu moje brązowe włosy.
  - No i to, że... - przez chwilę szukał właściwych słów. - Że trzeba piąć się do swoich marzeń i ambicji. To, że ktoś pokrzyżował twoje plany nie oznacza, że tego nie osiągniesz. Po wojnie.
  - Po wojnie! Po wojnie! - z moich oczu ponownie pociekły łzy, zrobiło mi się gorąco. - Każdy mówi jutro, pojutrze, czy po wojnie. A jak nie będzie żadnego jutra, jak nie będzie żadnego po wojnie? Może zginę? Kto wie?!
  - Nie wiemy tego, ale... - Antek widocznie posmutniał, przygryzł dolną wargę. - Ale według mnie ważniejsze jest podążanie za głosem serca. Pomyśl, kariera czy Krzyż Walecznych nie są najważniejsze, lecz miłość do bliźnich.
Przez łzy widziałam zamazaną sylwetkę chłopaka. Nie wiedziałam co robić. Tak bardzo się z nim nie zgadzałam! Kariera jest ważna! Najważniejsza!
Z przypływu złości skierowałam się w stronę wyjścia.
  - Lilka! - słyszałam za sobą głos Czarnego. - Lilka! Co robisz?!
Nie odpowiadając wybiegłam na ulicę. Nie widziałam zagrożenia, więc nie wycofywałam się, biegłam tyle, ile miałam sił w nogach. Poczułam krople deszczu na włosach i skórze. Spojrzałam w ciemne niebo oznajmujące noc, przyprószone jasnymi gwiazdami.
  - Lilka! Lilka! - słyszałam bez ustanku, ale nie zwracałam na to uwagi.
Biegłam blisko zniszczonych kamienic. Od czasu do czasu zauważałam kopice gruzu.
  - Lilka!
Oddychałam głośno, czując woń świeżego powietrza.
  - Lilka! Zatrzymaj się!
Nie, pomyślałam i biegłam dalej.
  - Lil...! - głos się niespodziewanie urwał.
Usłyszałam huk. Obróciłam głowę do tyłu. Całą scenę widziałam jakby z filmu w kinie. Czarny runął nagle do tyłu. Spojrzałam na dach kamienicy. Gołębiarz. On wystrzelił kulę. Szybko przywarłam do ściany, aby mnie nie zauważył. Po chwili odszedł, a ja podbiegłam do Czarnego.
Widziałam jego ciało skąpane w świetle księżyca. Otulało go. Jego piwne oczy zwrócone na mnie, jego włosy trochę przydługie, jak zawsze zmierzwione. Mundur z plamą krwi, która powoli się rozprzestrzeniała.
  - Czarny - szepnęłam i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
  - Lilka - powiedział słabym głosem.
  - Ja... ja nie chciałam! - wybuchłam. - Ch-chodź do bunkru, to cię uratujemy!
  - Nie - odpowiedział dotykając delikatnie mojego policzka i wycierając ciągle napływające do moich oczy łzy. - To nic nie da. Ja za chwilę umrę. Uciekaj...
  - Nie! - powiedziałam roztrzęsionym głosem. - Nie umrzesz, a ja nigdzie się stąd nie ruszę!
  - Lilka, proszę cię o jedno.
  - Tak? - spytałam dławiąc się łzami.
  - Zawsze podążaj za głosem serca - rzekł, po czym zamknął oczy. Już na zawsze.
  - Czarny?! Czarny! Czarny! Czarny! - krzyczałam i wtuliłam się w jego mundur. Poczułam bijące od niego zimno, co oznaczało, że odszedł. Odszedł bezpowrotnie.
Niebo płakało razem ze mną. Byłam mokra do suchej nitki. Ale ja chciałam tylko Czarnego..., żeby żył jeszcze choć minutę.
Dlaczego tak musi być? Wszystko jest nie tak... Czułam mieszankę smutku i zła. Zła na cały świat.  Moje łzy zmieszały się z kroplami deszczu.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłam się. Był to jeden z chłopaków ze schronu.
   - Wszystko widziałem. Pobiegłem za wami. Musimy już wracać, tu jest niebezpiecznie - rzekł z powagą, próbując zakryć nią swój smutek.
   - Zostawić tak Czarnego? - spytałam wybuchając kolejną falą płaczu.
   - Niestety.
I wstałam jeszcze raz spoglądając na blade ciało chłopaka, które jeszcze niedawno było przepełnione radością i chęcią do życia.
Ja nie mogę już go usłyszeć, ale on mnie tak, pomyślałam i szepnęłam:
   - Kocham cię, Czarny.

***

   - Przez całe moje życie próbowałam iść za głosem serca. Czarny przez ten jeden dzień mnie tak wiele nauczył - powiedziałam i wygładziłam swoją spódnicę.
  - Babciu?
 - Tak? - uśmiechnęłam się widząc zaciekawioną minę mojej kochanej wnuczki.
  - A ten Czarny to ci się podobał?
  - Być może - zaśmiałam się.
  - Nie, nie, babciu, ja wiem lepiej! Powinniście być razem! A... czy on dostał tę swoją odznakę?
  - Tak, po śmierci dostał Krzyż Walecznych, a ja dopięłam pięknej kariery, lecz to, co powiedział Czarny jest bardzo ważne. Żeby iść za głosem serca, bo ani kariera, ani cenne odznaki nie zastąpią miłości. To jest najcenniejszy skarb.
Mała zmarszczyła nosek, co oznaczało, ze się zastanawiała.
  - To prawda. Szkoda, że go już nie ma, nie?
  - Los nas połączył i los nas rozdzielił - uśmiechnęłam się smutno przywołując w myślach wspomnienia z tamtych czasów.
  - Babciu, a zrobisz mi takiego warkocza, o którym mi opowiadałaś?
  - Oczywiście - uśmiechnęłam się i wzięłam grzebień.
W myślach powtarzałam słowa Czarnego: zawsze podążaj za głosem serca i kochaj bliźnich.

Uczucia

Moje palce gną się pod naciskiem serca
Moja klatka piersiowa rośnie i wypełnia każdy milimetr swojej powierzchni chłodnym powietrzem
Moje plecy bolą od ciągłego dźwigania ciężaru życia
Czuję jak chłodne powietrze wraca już ciepłe
Skupiam się na jedynym uczuciu ciepła jakie mnie spotyka
W ramie życia

Kolory


Pustynia, a na niej kość. Wiatr smaga drobinki piasku. Tak kość zostaje przykryta białym płaszczem. Niewidoczna.

Korzeń z wielką energią rozrywa ziemię. Wyrasta z niej dorodny kwiat. W bladym świetle księżyca mieni się czerwienią. Biała muszka znęcona ciepłem kwiatu, przybliża się. On ją pożera.

Zielona butelka mieni się w słońcu i oślepia swoim jaskrawym odbiciem. Mały chłopiec zostaje popchnięty tuż obok, jego przyjaciele nalegają: pij, nie wykręcisz się, pomożemy ci. Postanawia zaufać im już drugi raz. Przykłada do ust, połyka. Następnie odwraca butelkę. Widnieje na niej rysunek czaszki. Jego przyjaciół już nie ma.
                                                                                                                                 
Lepkie, wodniste błoto wylewa się z rur. Z pluskiem uderza o szare płytki. Rozlewa się jakby ze złością, brudzi ściany.
Tak działają oboje.

A kość leży sama, zapomniana.

Na zawsze


Czasami historie są zbyt straszne, aby je opowiedzieć wprost. Dlatego ukrywa się je pod metaforami.

Ciemność.
W ciemności ty łapiesz mnie za nadgarstek.
Nie.
Próbuję się wyrwać.
Ciągniesz mnie, masz więcej siły.
Nie.
Zamykasz szczelnie drzwi.
Jesteśmy tylko ty i ja.
Spoglądam w górę, na ciebie.
Nie masz już rąk.
Z otworów, gdzie one powinny być, wypełzają węże.
Zabierz je!
Jeden z nich sunie po mojej stopie…
Nodze…
Łapię go za obślizgły tułów,ale on nie daje się kontrolować.
Wpełza pod moją spódnicę.
Czuję to.
Wpełza drugi.
Nie mam sił już się bronić,
Ale błagam cię, spoglądam na ciebie…
Twoje źrenice powiększyły się.
To nie ty…
Czy ty stałeś się wężem?


Jasność.
Nie ma ciebie.
Nie ma węży.
A jednak jesteście.
Pojawiasz się przy mnie, na wpół-widzialny
„Co ci się stało?” – pytam.
„To ty tak na mnie wpływasz” – odpowiadasz i uśmiechasz się.
Nie rozumiem, ale podchodzę cię przytulić.
Upadam.
Patrzę na ciebie, na twoje mgliste ciało.
„Czy staniesz się znów ludzki?”
„Nigdy nie byłem.”
Patrzę z przerażeniem.
„To znaczy… nadal jestem” – poprawiasz się.
Próbuję złapać cię za dłoń, nie mogę.
„Spróbujmy czegoś innego” – proponujesz.
Nagle
Z każdego otworu w twoim ciele wypełzają czarne jaszczurki.
Z nosa.
Z oczu.
Z uszu.
I z dłoni.
Czarne jaszczurki pozostawiają za sobą czarną maź.
Odbiegam ze strachem.
One otaczają ze wszystkich stron moje ciało.
Brudzą je mazią.
Czuję wszędzie ich odrażający dotyk.
Moje oczy napełniają się łzami.
Łzy spływają po brudnej skórze.
Jednak nawet łzy nie powstrzymują jaszczurek.
Patrzę na mglistego ciebie.
Ale ty nie spoglądasz na mnie,
Spoglądasz na moje ciało,
Jak na swój odwieczny cel,
Jak na coś, co możesz pochłonąć,
Jak chciałbyś mnie pożreć.
Maź jaszczurek dostaje się do moich ust.
Chcę wymiotować, ale nie mogę, nie mam sił.

Po chwili znikasz, razem z tobą jaszczurki.
Ale zawsze będziesz ze mną.
Już na zawsze moja skóra będzie brudna,
A to jedyna pamiątka, którą po sobie zostawiłeś.

Zimne serce

Wypuściłam swoje serce na zewnątrz
Z nadzieją, że wzejdzie słońce
Ale granatowe chmury zrodziły deszcz
Strumienie jak ściany pancerzu nieprzepuszczalne
I spotęgowany ból  przez targające ukłucia chłodu

Wiem że
Moje serce zamrożone z zimna
Już nigdy się odrodzi

Gniew miłości

Kocham
Za ten uśmiech-prezent
Nienawidzę
Że to dar dla innej
Kocham
Twoje ciepłe „hej!”
Nienawidzę
Że teraz jest zimne
Kocham
Że byłeś
Nienawidzę
Że znikłeś

Samotność tłumu

Człowiek mijający cię ulicą wstydzi się nawet spojrzeć.
Bo od dziecka powtarzano mu: nie gap się, daj spokój.
Ludzie boją się ludzi, ale desperacko lgną do nich.
Paradoks?
Podajmy sobie dłonie, uśmiechnijmy się.
To może uratować niejedno życie.

Nic nie znaczę

Zimna tafla szkła. Opuszki palców dotykające jej z całą siłą. Ostre paznokcie, które po chwili zanurzają się w delikatnej skórze dłoni. Byle tylko coś poczuć. Sprawdzić, czy coś czuję. Nadal.

W ciemności brodzę ręką. Wyczuwam prostokątny kształt telefonu. Włączam go. Zalewa mnie jasna fala światła. Zero wiadomości. Cisza. Czy nikt mnie nie pamięta? Nikt nie wie, jak się czuję? Postanawiam napisać.

Znajduję odzew w postaci głupich emotikonów i nic nieznaczących słów, które mimo wszystko sprawiają, że cierpię. Te osoby to dla mnie wszystko i nic jednocześnie.

Nie mogę pozwolić sobie na ból przy siostrze, więc płaczę po cichu. Krople łez torują drogę po policzkach i spadają na białe prześcieradło. Wpatruję się w sufit. Czuję się samotna przy innych ludziach. Niezrozumiana. Jakby moje problemy nic nie znaczyły. A moje problemy i emocje to ja.
Czy więc nic nie znaczę?

Widziałeś kiedyś deszcz?

Widziałeś kiedyś deszcz?
Ja widziałam. I czuję go prawie codziennie.
Pytasz jak? Powinieneś dobrze wiedzieć. To ty jesteś sprawcą deszczu.
Widzisz te słone krople, które leją się strugami? Czujesz je? Czy nie słyszysz, jak się nimi dławię?
Nie. Jesteś ślepy.
Nie. Jesteś głuchy.
A ja cierpię, bo ty nie umiesz.

Pomóż

Na płatki róży spadają krople
Krople deszczu rozlewają się po liściach
Kwiat moknie
Jeden płatek opada
Odpada drugi
Wiatr je porywa
Wirują w powietrzu

Przychodzi on
Leciutko podnosi kwiat do swojego nosa
Wącha
Gładzi delikatne płatki
Wyciera chusteczką krople
Mówi
Jaki piękny
Miał dwie inne róże ale były zbyt mocne aby je wyrwać

Przychodzi znów
Ma nożyce
Łapie szczypcami za łodygę
Woła
Chodź tu mały kwiatku
Róża jakby się broni
Ale jest zbyt słaba
Opada trzeci płatek
Odpada czwarty
On się siłuje
Krzyczy z wściekłości
Ciągnie
Krople jego potu ściekają na liście
Łamie się jeden pod wpływem ciężaru
Widać korzeń
Więcej
Więcej
Wreszcie
Wyrywa ją z ziemi
Cieszy się
Choć ona nie ma już kwiatu
Została tylko łodyga i liście
Ale dla niego to bez znaczenia
Ma jej resztki
I czuje się spełniony

Pąk kwiatu porwał wiatr
I wrzucił do morza
Tam nikt go nie znajdzie

Piekło miłości

Żar tęsknoty.       Krzyk.
Piekło miłości.    Obłęd.
Pustka i chaos.    Cierpienie.
Wybuch emocji.  Histeria.
Ból w środku.      Atak.
Panika i stres.      Mdłość.
                             Cię
                                                                                                                            
Topnieję.
A ty mnie podnosisz,
Ty mnie przywracasz,
Sprawiasz, że
Jestem.

Mgła

               Widzę przez mglistą ścianę twoje granatowe oczy. Wysuwam dłoń, a ty się odsuwasz. Robię krok do przodu po śliskiej tafli lodu, ty na chwilę znikasz. Biorę głęboki wydech. W powietrzu formuje się biała chmurka. Zamykasz oczy jakbyś się bała, że mój oddech ci je podrażni. Otwórz, proszę, otwórz oczy! Ich nasycony kolor tak mnie uspokaja, gdy wszystko wokół jest wyblakłe. Otwierasz je, mrugasz kilkakrotnie. Spływa z nich łza, błyszczy się.  Sunie powoli po twojej bladej twarzy. Kapie na lód z głośnym hukiem.
             Pisk. Wszystko się rozrywa. Trach lodu - najpiękniejszy i najdziwniejszy dźwięk, jaki słyszałam. Jakby tłukły się wszystkie porcelanowe filiżanki świata.
              Wiatr zrywa się i porywa mnie do góry. Czarne plamy zasłaniają mi widok. Moje ciało wiruje w powietrzu. Niespodziewanie upadam. Gdzie jesteś? Lekko słaniam się na nogach, ale udaje mi się wstać.
Ach! Widzę cię! Wreszcie… Wisisz w powietrzu naga. Bujne, jasne włosy tworzą tło dla twojego śnieżnego ciała. Sunę do ciebie. Obserwujesz mnie. Nieśmiało kładę dłoń na twoim brzuchu. Jest ciepły, choć spodziewałam się uczucia chłodu. Spoglądam na swoją dłoń kontrastującą mocno z barwą twojej skóry. Chyba też to zauważasz, bo zaczynasz mi się przyglądać w skupieniu. Kładziesz rękę na moich plecach. Nagłym, niespodziewanym ruchem przyciągasz moje ciało do swojego. Splatasz palce. Przytulasz mnie… Chcę westchnąć. Tyle na to czekałam. Trzymam cię w moich ramionach, chcę trwać tak wiecznie. Gładzę twoje aksamitne włosy. Jesteś taka piękna.
                Nagle zrywa się wiatr. Odrywa mnie od ciebie. Jakaś tajemnicza siła ciągnie mnie do tyłu. Czuję rwanie w okolicach pępka. Wysuwam dłoń do przodu, chcę się czegoś złapać, ale tylko brodzę nią w powietrzu. Krzyczę. Ta moc jest silniejsza. Gdy wreszcie się zatrzymuje, nadal cię widzę, choć bardzo oddaloną. Jesteś jasną kropeczką na czarnym tle. Nie zastanawiając się długo, biegnę. Chcę znowu być z tobą. Chcę znowu być dla ciebie. Bieg wydaje się ciągnąć w nieskończoność, ale twoja sylwetka powiększa się z każdym krokiem. Twój widok dodaje mi sił. Zauważam, że ty też biegniesz.
Po wielu krokach, docieram do celu. Twoje oczy, twoje włosy, cała ty. Jesteś. Ale inna. Twoje oczy przygasły, na wychudzonym ciele pojawiły się siniaki, jasne włosy poszarzały, zniszczyły się. Rzucam się w twoje ramiona. Uśmiechasz się. Taka jesteś najpiękniejsza.

niedziela, 12 listopada 2017

Adam i Ewa

Szła. Jasnowłosa dziewczyna z niebieskimi oczami. Miała około jedenastu lat. Była smutna, ale nie płakała. Szła szarą ulicą, gdzie po obu stronach wyrastały drzewa z bezlistnymi, szponiastymi gałęziami, które wyglądały jakby chciały dotknąć atramentowego nieba pokropionego wyblakłymi chmurkami.
Dziewczyna nagle stanęła, aby omieść wzrokiem cały krajobraz. Po chwili spojrzała w dół, na jedną z kałuż i poprawiła swoje jasne włosy. Szła dalej.
Kilka minut później zmrużyła oczy, aby przyjrzeć się lepiej maszynie stojącej dość daleko. Był to pociąg, koloru krwistej czerwieni. Jechał wolno, tak, jakby nie chciał odjeżdżać nigdzie indziej, tylko zostać tutaj.
Dziewczyna zaczęła biec, z każdym ruchem coraz bardziej przyśpieszała. Po czterech minutach biegu, zdyszana, dobrnęła do celu.
Stała blisko torów kolejowych, po stronie, gdzie było pole, które wyglądało jak ożywione życiem, tchnące energią, ale ona na to nie zwracała uwagę, tylko czekała na dobry moment, kiedy dojedzie do niej zdyszana maszyna.
Patrzyła na nią jak powoli sunie. Rozczesywała palcami włosy, gdy zawiał silny wiatr.
Gdy pociąg dojechał, zaczęła krzyczeć, aby się zatrzymał, ale on nawet nie zwolnił. Na końcu zauważyła otwarty wagon, więc nawet nie myśląc, wskoczyła do niego.
Upadła na ręce, które zaczęły ją bardzo piec, ale podniosła się, wydając cichy jęk i spojrzała na chwilę na zamgloną postać. Był to chłopiec opierający się o zimną ścianę wagonu, spoglądający przez okno. Miał około tyle lat co ona.
Dziewczyna podeszła do niego i spróbowała zacząć rozmowę.
- Hej...
- O, cześć  - powiedział wesoło podając jej rękę.
Przez chwilę tkwili w uścisku rąk. Tak bardzo podobnych. Obie były blade, małe i delikatne.
- Gdzie zmierzamy? Gdzie ten pociąg jedzie? - spytała.
- Nie wiem. Nikt tego nie wie.
- Jak to? - przestraszyła się dziewczyna, tłumiąc cichy jęk.
- Wiesz..., my nie... my nie - mówił chłopiec smutno. - Nie istniejemy.
Po czym dodał: - Już.
- Co? Co?! Co ty... Kłamiesz! - wykrzyknęła dziewczyna, chcąc wyskoczyć z pociągu.
Jej włosy były roztrzepane od wiatru. Popatrzyła się na chłopca oczami zawiści.
- Dlaczego to robisz...? - z oczu dziewczyny napłynęły łzy. - Dlaczego... kłamiesz?
Czuła się ciężka. Z trudem powstrzymywała się od wybuchnięcia płaczem. To nie mogła być prawda... Na pewno.
- Nie kłamię. - Chłopiec podszedł do dziewczyny i złapał ją za rękę. - Chcesz wyskoczyć? To zróbmy to razem.
Popatrzyła na niego wybałuszonymi oczami i wzmocniła uścisk ich dłoni.
- Dobrze. Na trzy.
Podeszli jeszcze bliżej krawędzi. Wiatr smagał ich twarze. Łzy dziewczyny stały się zimne.
- Raz..., dwa..., trzy!
I wyskoczyli na łąkę, gdzie wyrastały białe i jasnoniebieskie kwiaty. Zbliżał się zachód słońca. Niebo było dziwnie jaskrawo-pomarańczowe.
Chłopiec wytrzepał się z ziemi i podał rękę dziewczynie.
- Ewa? - spytał.
- Skąd... skąd wiesz? - wstała bez jego pomocy i zerwała blisko kwiatek, po czym obracała go w palcach.
- Masz na szyi - powiedział z uśmiechem. - Napis Ewa.
Dziewczyna odruchowo dotknęła się w tył szyi i faktycznie..., czuła tam jakiś zarys napisu. Zresztą, skądś jakby pamiętała to imię. Tylko nie wiedziała skąd.
- A ja? Co mam? - Obrócił się chłopiec.
Ewa popatrzyła na jego szyję, mrużąc oczy. Miał jakiś napis, na pewno, ale bardzo wyblakły.
- Yyy... to jest chyba... Alan, czy Adam... . Tak! Adam.
- Adam... - zamyślił się chłopiec.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą i wpatrywała się w łąkę. Była piękna, ale jakaś... smutna. Wszystko tu było niesamowite, ale niedokończone. Tak jakby Bóg stworzył to miejsce, ale coś odjął. Jakąś cząstkę radości.
- Co to za miejsce? - spytała dziewczyna przemierzając przez kępy kwiatów.
- Nie wiem. - Adam szedł koło niej. - Chyba nikt nie wie, oprócz samego Boga.
- Boga? - zdziwiła się Ewa, przystając tak, że chłopiec prawie na nią wpadł. - Ty też w Niego wierzysz? Ale mogłam się domyślić... takie dziecko!
Prychnęła.
- Bóg istnieje - powiedział poważnie chłopiec.
- Nie ISTNIEJE!
- Istnieje.
- To podaj mi jakikolwiek argument na jego istnienie.
Ewa poprawiła swoje jasne włosy, wszczepiwszy w nie jasnobłękitny kwiat.
- Nie trzeba argumentów żeby wiedzieć, że istnieje. To się czuje. W sercu.
- Oj spadaj, dzieciaku!
Ewa rozpędziła się i biegła przed siebie.
- Ewa! Zaczekaj! Ewa! - krzyczał Adam, ale ona się nie zatrzymała.

***


Zbliżała się noc. Ewa nigdy nie lubiła nocy, wydawały się dla niej tajemnicze. Tylko księżyc i gwiazdy rozświetlały jej mrok.
Dziewczyna dobiegła nad rzekę, która dźwięcznie szumiała, a nastolatka wrzucała do niej kamyki, które znalazła pod ręką i rozmyślała. Jak Adam może wierzyć w takie głupstwa? A wydawał się taki sympatyczny i miły, już miała go polubić...
- Ewa! - usłyszała zduszony krzyk. To był znajomy głos. Adam.
- Tu jestem! - wykrzyknęła.
Za małym wzgórkiem pojawił się niski szatyn, ze zmierzwionymi włosami. Trzymał bukiet białych i jasnoniebieskich kwiatów. Tych z łąki.
- Proszę, to dla ciebie - szepnął nieśmiało.
- Dzięki - odpowiedziała i przyjęła bukiecik.
Adam usiadł nad rzeką razem z Ewą. Siedzieli w ciszy. To jej się podobało. Takie siedzenie w ciszy, nicniemówienie i nicnierobienie, ale razem, bezpiecznie.
Dziewczyna poczuła senność i ziewnęła.
- Chcesz moją kurtkę? - spytał chłopiec i założył jej kurtkę na ramiona.
Ona położyła głowę na kolanach chłopca.
- Mogę?
- Jasne - uśmiechnął się.
I tak siedzieli w ciszy... razem... bezpieczni.

***


Nastał ranek. Można było poczuć woń kwiatów i świeżości, która dochodziła z pobliskiego lasku. Słychać było szum wody.
Dziewczyna zerwała się i spojrzała do tyłu. Szedł z lasku, niosąc drewno. Widząc Ewę, uśmiechnął się.
- Hej! - krzyknął z daleka. - Przyniosłem drewno żeby zrobić ognisko.
- O, to świetnie - ucieszyła się.
Ewa pomogła Adamowi i razem rozpalili ognisko, bo było czuć lekki chłód.
Właściwie nie czuli głodu, ani pragnienia.
Po godzinie wyruszyli w wędrówkę, aby zwiedzić pobliskie rejony.

***

- Co to jest?! - zdziwili się wychodząc zza iglastego lasku.
Była to ogromna przestrzeń pokryta piaskiem.
- Pustynia? - spytał Adam.
- Nie wiem, ale spójrz... - wskazała palcem. - Tam jest jakaś ciemnoniebieska linia. Może to morze.
Podeszli bliżej i faktycznie, to było morze.
- Popływamy? - uśmiechnął się Adam.
- Ale jak... - zawstydziła się dziewczyna. - Nie mam stroju kąpielowego.
- To nic! Można tak! - powiedział i złapał ją za rękę.
Razem wbiegli do chłodnego morza.
Pływali, śmiali się... byli szczęśliwi.

***

- Ewo, patrz! - powiedział Adam, gdy wyszli z wody.
Dziewczyna popatrzyła we wskazanym kierunku. Na środku plaży stał... biały, mały domek.
- Co robi dom na środku plaży? - spytała odgarniając mokre włosy na plecy.
- Nie wiem - zaśmiał się chłopiec. - Ale możemy sprawdzić!
Zerwał się do biegu, łapiąc Ewę za rękę.
- Adam! Stop! - śmiała się.
Ale on się zatrzymywał. Cały czas biegł razem z dziewczyną. Gdy byli już blisko drzwi, Ewa na chwilę stanęła i popatrzyła na budynek. Przypominał nieco sześcian, znany nastolatce z... właśnie skąd? Mimo tego wiedziała co to znaczy.
- Halo, wchodzimy? - odezwał się chłopiec i otworzył z rozmachem drzwi.
Od progu można było spostrzec skromne urządzenie domku. Pod dużym oknem z czarnymi framugami, które zajmowało prawie całą ścianę, stały dwa łóżka, a na przeciwko nich - stolik z krzesłami, także dwoma.
- Przynajmniej możemy się wyspać - zaśmiał się chłopiec i runął na łóżko. - Dobranoc.
Ale dziewczyna nie chciała leżeć, wolała obejrzeć cały dom - każdy szczegół ją interesował, a wiedziała, że tu nie ma tylko łóżka i stolika. Jest coś więcej. Na pewno.

***

Jednak nic tutaj ciekawego nie ma, pomyślała zrezygnowana i usadowiła się w kącie. Nic. Co to w ogóle za miejsce? Plaże, łąki, jakiś pociąg... i ten dom. Wszystko takie zagadkowe.
Podeszła do wielkiego okna. Dłonią dotknęła szkła - chłodnego, ale już po chwili zrobiło się mroźne, które ją wręcz przeszywało. Niespodziewanie odskoczyła.
- Co to? - szepnęła do siebie, a z jej ust wydobył się obłoczek pary.
Popatrzyła znów na okno. Za nim nie było ciepłej plaży i nieskazitelnie niebieskiego morza, a przestrzeń pokryta śnieżnobiałym puchem i rosnącymi dostojnie świerkami, których gałęzie pokryte zostały skrzącym się śniegiem. W oddali można było zauważyć potężne góry, które dodawały świetności całemu krajobrazowi.
- Adam - poruszyła go za ramiona nastolatka, tak, że się zbudził.
- Co chcesz? - jęknął i otworzył swoje czarne oczy.
- Ja... ja - nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Co ona zrobiła?! Wszystko zepsuła...
Chłopak ściągnął brwi, wstał i spojrzał za okno.
- Ale jak to...? - zdziwił się i podbiegł do drzwi. Z trudem je otworzył, a kiedy to zrobił, mroźny wiatr przedostał się do domu, tak, że zrobiło się bardzo zimno.
- Zamknij to! - wykrzyknęła Ewa kuląc się z chłodu, jaki panował w budynku.
Adam zaryglował szczelnie drzwi i podszedł do dziewczyny.
- Mogę ci pożyczyć kurtkę - powiedział łagodnie gładząc jej jasne włosy.
- N-nie, ty ją weź - wydukała, ale chłopak mimo to, okrył ją.
Szkoda mu jej było, bo miała na sobie tylko zwiewną, kolorową sukienkę, mokrą od kąpieli.

***

Patrzył jak spała, gdy spokojnie oddychała, od czasu do czasu coś szepcząc w śnie. Nie chciał jej budzić, bo wiedział, że od dawna tego nie robiła.
W tym świecie czuć można było tylko senność, zimno i złe emocje. Nie było tu głodu, ani pragnienia. Chłopiec sam sobie zadawał to pytanie - gdzie oni są? Ale nigdy nie dostawał odpowiedzi. Wiedział tylko, że to nie ten sam świat, co kiedyś.
- Adam? - szepnęła dziewczyna.
- Obudziłaś się? - spytał patrząc na jej bladą twarz.
- Tak - otworzyła oczy zalane łzami.
- Czemu płaczesz?
- Bo to moja wina, to ja to zrobiłam. Przepraszam - podniosła się z łóżka, na które wcześniej zaniósł ją chłopak i oplotła jego szyję rękoma.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się. - Przecież możemy tu mieszkać.
- Ale do kiedy? Tak cały czas? - przestraszyła się. - O, nie!
Podeszła kolejny raz do okna, wykonując poprzedni rytuał, ale to nic nie dało. Nadal za oknem widać było mroźną zimę. Spróbowała ponownie kilka razy, ale nie było widać efektów.
- To idziemy! - wykrzyknęła otwierając drzwi. - Pamiętasz, że tutaj krajobraz szybko się zmienia? Będziemy dotąd podróżować, aż znów natrafimy na ciepłą plażę czy łąkę.
Adam próbował ją zatrzymać, ale to nic nie dało. Była bardzo uparta, chociaż może miała trochę racji... Przecież siedząc tutaj nic się nie zmieni.

***

Szli gołymi stopami zatapiając się w kolejne zaspy śnieżne. Przenikało ich paraliżujące wręcz zimno, ale musieli iść dalej. Najgorzej było, gdy zerwała się śnieżyca, a płatki śniegu cisnęły się pod oczy, sprawiając, że nic nie widzieli. Były jak cienkie igiełki.
Po godzinie Ewa nie wytrzymała i runęła w śnieg.
- Ja dalej nie pójdę... - szybko oddychała. - Idź sam.
- Ale jesteśmy już blisko! Nie poddawaj się. - Drżący z zimna Adam próbował ją podnieść, ale nie udawało mu się. Jego palce z trudem mogły się zginać.
- Idź... ja nie mam już sił - z oczu popłynęły jej zimne łzy.
Chłopak nie mógł patrzeć jak bezsilnie kuli się w zaspie, więc wziął ją i niósł na plecach. Było trudno, ale gdy po następnej godzinie wędrówki zauważyli, że śnieg się coraz bardziej roztapia, przyśpieszyli, wiedząc, że wykonali swoją misję.

***

- Udało nam się! - wykrzyknęła radośnie dziewczyna tańcząc w miejscu. - Gdzie jesteśmy?
Rozejrzeli się dookoła. Łatwo można było stwierdzić, że na pewno nie tam, gdzie dotąd żyli. Tutaj było... inaczej.
Szare budowle z wystającymi jak igła czubkami pięły się do chmur, masywne bloki, przypominające prostopadłościan również nie odstawały od wieżowców, małe sklepiki, wielkie, jaskrawe tabloidy reklamujące dziwne produkty, szerokie asfaltowe drogi, które mogłyby pomieścić mnóstwo warkoczących maszyn, wszechobecne, jarzące się światła drogowe... O wszystkim informował zielony znak stojący tam, gdzie zaczynała się metropolia - Świat człowieka.
Dziewczyna obróciła się do tyłu. Za nią rozciągał się piękny, lecz niebezpieczny świat mrozu - pozostałości po śniegu, wystające z niego kępki trawy, a tutaj tak bardzo różniący się świat człowieka - brzydki, ale również tak samo niebezpieczny.
- Idziemy tam? - spytał chłopiec biorąc za dłoń dziewczynę.
- Nie wiem, boję się, ale nie mamy wyjścia - powiedziała.
Poszli razem przez chodnik usytuowany blisko jezdni. Nie było tutaj żadnej żywej duszy. Tak jakby to wszystko wymarło. Dotrwały tylko pozostałości po pracy człowieka - te wszystkie budowle.
- Nikogo tu nie ma - rzekła dziewczyna.
- Wiem, dziwne. Może wejdziemy do jakiejś kawiarenki? - spytał chłopak i skierowali się do małego budynku z napisem: Smacznie i zdrowo zjesz tylko u nas! Kawiarenka - "Miła".
Wchodząc usłyszeli dźwięk dzwonka przy drzwiach. Omietli wzrokiem całość pomieszczenia. Kilka stolików z kolorowymi krzesłami, lada z mnóstwem smaków lodów, ciasta i inne smakowitości aż prosiły, by po nie sięgnąć.
- Spróbujemy? - zaśmiała się Ewa i podeszła do zamrażarki. Wyjęła kawałek kolorowego ciasta i chciała zacząć jeść, ale powstrzymał ją chłopak.
- Nie możesz! - wykrzyknął podchodząc do niej. - Nawet ci się nie chce jeść, więc po co to robisz?
- No... - dziewczyna zamyśliła się na chwilę. - A dlaczego nie? To może być smaczne.
- To kradzież. Te smakołyki nie należą do ciebie - powiedział spokojnie.
- Boże, Adam. Uspokój się! - ze złością odstawiła ciasto. - Tutaj nikogo nie ma! Zostaw te swoje głupie zasady dla siebie. W takim razie chodźmy już stąd.
Przechodząc obok niego zauważyła, że napis na jego szyi właśnie w tej chwili nieco wyblakł. Dotknęła swojego. Czuła jakby jej nabrał intensywności.

***

Szli dalej w ciszy, chociaż w oddali słyszeli stukot butów. Dziwne, bo Ewa myślała, że w tym świecie nikogo oprócz nich nie było.
Skręcili w prawą uliczkę, właściwie nie różniącą się zbytnio wyglądem od innych. Jaskrawe kolory połączone z szarością nie wyglądały zbyt dobrze na tle jasnego nieba.
- Proszę... - usłyszeli głuchy głos.
- Co to było? - wystraszyła się dziewczyna patrząc na Adama.
- Nie wiem... - mruknął przysłuchując się stukaniu i dziwnemu głosowi.
- Proszę... - Znowu to samo.
- Patrz! - wykrzyknęła dziewczyna wskazując na kulejącego mężczyznę idącego wprost na nich. Jego twarz była zaorana głębokimi zmarszczkami, włosy miał wypłowiałe, które kępkami rosły na jego głowie, tylko oczy pozostały niewzruszone działaniem starości. Były piwne i duże.
Ubrany był w stary, zniszczony materiał nie przypominający, ani trochę zwykłego ubrania.
- Kim pan jest? - zaczął pogodnie Adam.
- Ja- a potrzebuję jakiejś ubrania, cokolwiek. Proszę - powiedział błagalnie mężczyzna.
- Uciekam, chodź ze mną - szepnęła do ucha chłopaka, Ewa.
Ale chłopak zacisnął mocno dłoń dziewczyny, ona popatrzyła na niego ze złością.
- Rozumiem - chłopiec zdjął swoją kurtkę i oddał biednemu, który aż rozpłakał się ze szczęścia.
- Dziękuję, chłopcze! Dziękuję!
- Nie ma za co - uśmiechnął się Adam, a jego serce wypełniła radość.
Mężczyzna odszedł w przeciwnym kierunku, a gdy Ewa spojrzała do tyłu... już go nie było. Jakby zniknął.
- No i coś ty zrobił?! - wykrzyknęła dziewczyna. - Teraz ci będzie zimno!
- Ale temu panu było to o wiele bardziej potrzebne niż mi. Ewo, musisz się jeszcze dużo nauczyć. Na przykład tego, że warto czynić dobro.
Nastolatka wyrwała dłoń z uścisku Adama.
- Mam się wiele nauczyć? Tak?! Bo ty jesteś najmądrzejszy i... A zresztą! - wykrzyknęła wręcz z furią ostatnie zdanie i przebiegła na drugą stronę ulicy.
- Ewa, Ewa! Zaczekaj! - krzyczał Adam, ale ona nie zatrzymywała się.

***

Zbliżał się wieczór, a po Ewie nie było ani śladu. Chłopiec wędrował uliczkami miasta i cały czas myślał o dziewczynie. Może był za ostry? Ciągle ją pouczał... Jakby sam był idealny, ale przecież tak samo pouczała go jego matka. Tak, pamiętał. Modlitwa rano, wieczorem i przed jedzeniem. Nie mów tak brzydko. Oddaj zabawkę koledze. Uśmiechnął się na myśl o tym. A ojca nie pamiętał, wiedział tylko, że go miał, ale jak wyglądał, co robił... Zapomniał o tym.
Zobaczył, że przechodzi obok małego, drewnianego kościoła. Dziwnie to wyglądało, gdy obok stały wielkie wieżowce.
Przeżegnał się wchodząc i uklęknął w ławce. Zaczął się modlić, gdy usłyszał cichy szloch, a później słowa:
- Przepraszam, że tak... się zachowuję, ale ja bardzo żałuję, że nie pomogłam temu mężczyźnie, że chciałam ukraść kawałek ciasta, że tak się zachowuję wobec Adama. Przepraszam, jeszcze raz. Gdybym umiała się pomodlić, to bym to zrobiła, ale nigdy nikt mnie nie nauczył. 
Jasnowłosa dziewczyna wyszła z ławki i zauważyła Adama. Uśmiechnęła się na jego widok i usiadła obok.
- Nauczyć cię? - spytał radośnie.
- Tak - pokiwała głową podekscytowana.
A ich napisy na szyi lekko zbladły.

***

Szczęśliwi wyszli z kościoła. Zbliżała się już noc, a gwiazdy z księżycem oświetlały nieco wielkie miasto.
- Nigdy w takim miejscu nie byłam - powiedziała Ewa. - Przepraszam jeszcze raz, że tak się zachowywałam.
Uśmiechnęła się nieśmiało i przytuliła Adama.
- Nic się nie stało - rzekł oplatając palcami jej małe dłonie.
- Pamiętam, że w tamtym świecie, wiesz, tym co był wcześniej, zachowywałam się tak podle jak teraz. - Usiedli na ławce na chodniku. - Myślę, że zostałam tu przesłana, by się poprawić.
- Chyba masz rację - powiedział chłopak.
- Ale ty przecież jesteś idealny, nie masz żadnych wad! - zaśmiała się.
- Nie jestem taki idealny, jak myślisz - chłopiec widocznie się speszył, a jego dobry humor prysł.
- Jak to? - zdziwiła się nastolatka.
- Wiesz... Byłem religijny, wierzyłem w Boga, ale ja nie przestrzegałem żadnych zasad. Nie chodzi o to, żeby tylko wierzyć, ale żeby żyć przykazaniami. Nawet ateista musi to robić.
- Więc...
- Więc kłamałem, kląłem, nawet... zabiłem.
Dziewczyna wydała zduszony okrzyk.
- C-co?
- Kota mojej sąsiadki. Bawiłem się z kolegami w strzelanie plastikowymi kulkami z pistoletów. Wyzwali mnie po to, abym w niego strzelił. Zrobiłem to, a później oni go... dobili. Zwierzak się wykrwawił - chłopak zakrył twarz rękoma, a dziewczyna próbowała go pocieszyć.
- Ale teraz tego żałujesz...
- Później zacząłem się trochę poprawiać, modliłem się częściej, pomagałem innym, uczęszczałem na mszę... Stałem się lepszy chociaż odrobinkę - uśmiechnął się smutno. - Ale nadal mam wyrzuty sumienia.
- To normalne, każdy normalny człowiek ma wyrzuty.
Wtuliła się w jego koszulkę.
- Dziękuję, że dzięki tobie się doskonalę. Dziękuję.

***

Nadszedł ranek, a Adam wpadł na pewien pomysł.
- Wstawaj, Ewa! - zaśmiał się i ją zbudził.
- Tak wcześnie...? - otarła oczy i chciała chwilę poleżeć, ale chłopak nie dał za wygraną. Wziął ją za dłoń i pobiegł chodnikiem.
Dotarli do wysokiego budynku, a chłopiec oparł o ścianę leżącą niedaleko drabinę i przepuścił dziewczynę.
- No, śmiało!
Powoli wspinali się krok po kroku.
- Ja mam lęk wysokości - wydukała Ewa na wysokości dwóch metrów.
- Spokojnie, nic ci się nie stanie ze mną - próbował uspokoić ją chłopak, lecz kilka kroków wyżej, ułamał się jeden ze szczebli drabiny.
- Ach! - wykrzyknęła przerażona, ale Adam powoli postawił jej stopę na stopniu wyżej. Drżała ze strachu, ale dzięki pomocy chłopaka, poczuła się nieco lepiej.
- Dz-dzięki - wydukała i powoli przemieszczała się wyżej.
Czuła na twarzy lekki powiew wiatru, który rozwiewał jej jasne włosy, starała się nie myśleć o sporej wysokości, na której się znajdowali.
Gdy zobaczyła, że drabina się już kończy na płaskim dachu, zachciało jej się tańczyć z radości, ale się powstrzymała, bo wiedziała, że nie byłoby to mądre. Zwinnie się wdrapała.
- Adam... tu jest wspaniale! - wykrzyknęła podając mu dłoń.
- Wiem - uśmiechnął się i razem podeszli pod krawędź dachu.
Dziewczynie zakręciło się w głowię, serce o mało nie wyskoczyło z piersi, ale sam fakt przebywania tutaj był dla niej niezwykły. Jeszcze nigdy, przynajmniej nie mogła sobie przypomnieć, nie patrzyła na świat z takiej wysokości.
Obserwowali małe domki, maleńkie budynki, a także ulicę kończącą się w tajemniczym buszu. Rosło tam wiele drzew pnących się do nieba, skał i jarzące się słońce na jasnobłękitnym niebie. Puchowe chmurki przybierały najróżniejsze kształty. Ewa przywołała wspomnienie jak razem z koleżanką bawiły się w odgadywanie wzorów.
Usiedli z nogami opuszczonymi w dół i odpoczywali. Chociaż dziewczyna się przemogła, to i tak trzymała się kurczowo rękawa Adama.
Było im razem świetnie, ale w głowie chłopaka powstały dziwne scenariusze. Tu jest dobrze. Zbyt dobrze. Wiedział, że ten świat jest za bardzo skomplikowany, by tak mogło być zawsze.

*** 

- Adam, musimy tam pójść! - wykrzyknęła podekscytowana nastolatka.
- Ale... tu nie jest przecież źle - mruknął beznamiętnie chłopak.
Na nic były jego zaprzeczenia, bo i tak Ewa była okropnie uparta. Razem przeszli przez miasto, znajdując się po godzinie w wielkim buszu drzew, lian i niezliczonych krzewów. Czuło się tutaj wilgoć, ale przyjemną. Pachniało świeżością, a między koronami drzew pojawiało się co chwilę słońce miło dotykając skórę nastolatków swoimi jasnymi promieniami.
- Tutaj jest idealnie! - powiedziała radośnie dziewczyna.
- No nie wiem... - na twarzy chłopca pojawił się grymas. - Wolałem...
- Oj, wolałeś! Ta dżungla jest świetna! - Ewa wyciągała co chwilę głowę, by ujrzeć każdy szczegół tego wspaniałego miejsca.
A Adam miał jakieś dziwne przeczucia, że stanie się coś złego...

***

Razem położyli się na lekkim wgłębieniu w trawie, kuląc się w kłębek. Dotykali się ciałami, czuli własny oddech na swoich twarzach. W tej chwili byli jednością. Adama naszła ochota na sen. Tak, jakby nie robił tego od kilku miesięcy. Nagle poczuł dziwne otępienie. Zaczął głośno oddychać, a jego serce kołatało.
- Ewa... - wydusił z bólem.
- Adam? - dziewczyna otworzyła oczy, a widząc blade oblicze chłopca, niesamowicie się przeraziła. - Co ci się dzieje?!
- Nie wiem... - zaczął zanosić się kaszlem, a w ustach poczuł metaliczny posmak.
Wypluł maź, którą okazała się brunatna krew. Co się z nim dzieje? Co się z nim do cholery dzieje?!
Niespodziewanie opadł na ziemię z głuchym hukiem. Jego ciało wydało się jakby ktoś wypompował dawną radość, to tchnienie życiem.
- Adam, Adam? - nastolatka podeszła i objęła rękoma jego twarz, która ukazywała odczuwający wtedy wielki ból.
- Chyba jeszcze żyję - uśmiechnął się smutno. - O ile tutaj da się żyć.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno, ale wiedziała, że pewnie za chwilę jego żywot się skończy.
- To koniec? - spytała.
- Nie wiem, nic nie wiem, Ewo - powiedział, a jego oczy zaszkliły się w słońcu.
Adam skulił się trzymając dłoń dziewczyny, która lekko się trzęsła.
- Nie bój się, tam jest bezpiecznie - szepnął z zamkniętymi oczami.
- Tam, czyli?
- Tam, gdzie za chwilę będę. Gdzie żaden człowiek, nigdy nie dotarł... i nie dotrze - rzekł z widoczną ekscytacją.
Gdzie żaden człowiek nigdy nie dotarł, myślała Ewa.
- Jest pięknie i może znajdzie się tam dla mnie miejsce - opowiadał chłopak. - Nie ma bólu, nie ma cierpienia, jest miłość i wieczne szczęście.
Nastała cisza, która zdawała się powtarzać: miłość i wieczne szczęście. Chłopiec zamknął oczy, odpływając w nieznane. W oczach Ewy zastygły łzy, ale nie płakała, bo wiedziała, że dla niego w tej Krainie będzie miejsce. Na pewno.
Zauważyła, jak na szyi pod ciemnymi włosami imię Adama zastępuję słowo - Dziecko. Spojrzała jeszcze w bijące w oczy słońce. Wydawało jej się jakby ktoś na jego tle do niej machał. Chłopiec z brązowymi włosami i czarnymi oczami z czerwoną koszulką.

***

Jasnowłosa dziewczyna chodziła po dżungli nie wiedząc co robić. Dotknęła jej mocno śmierć Adama, ale nie dała tego po sobie poznać. Wiedziała, że nikogo tutaj nie ma, ale nie chciała się rozklejać. Po jednej łzie, nastałby ich istny wodospad. 
Usiadła na jednym z większych kamieni w pobliżu i zaczęła rysować patykiem, który miała pod ręką. Chłopiec i dziewczyna trzymający się za ręce. Tak, jak na łące, na plaży, w zimowej krainie, w mieście i dżungli.
- Adasiu... dlaczego tak musiało się stać? - szeptała sama do siebie i nagle usłyszała grzmot w oddali.
Odwróciwszy się, zaczęła szybko biec, by gdzieś się skryć. Na wzgórzu w oddali zauważyła małą jaskinię. Wdrapała się powoli i schowała w środku. Tutaj musiało być bezpiecznie. Położyła się i oglądała piękny krajobraz. Każdy piorun wywoływał u niej dreszcze, ale nie bała się. Wiedziała, że jest ktoś kto nad nią czuwa. Cały czas rozmyślała o odejściu Adama.
Nagle usłyszała pisk.
- Psst... Ewo.
Zerwała się i obejrzała dokładnie miejsce pobytu. Nic nie wskazywało na czyjąś obecność...
- Psst... Ewo.
Znowu to samo.
- Halo? - spytała, a jej głos odbił się od ścian jaskini.
- Tutaj.
Popatrzyła na swoją dłoń, a na niej stał siwy szczurek.
- Ach! - wystraszyła się, a on odbił się od ściany i upadł z piskliwym jękiem.
- Och, tak się nie robi - zapiszczał i podszedł do dziewczyny. - Jestem Szczurem.
- Widzę - powiedziała wpatrując się w jego bystre oczka. - Zwierzęta tutaj mówią?
- Tutaj jestem tylko ja, ale gdzie indziej... jest nas więcej - rzekł co chwilę drapiąc się po uchu.
- W Krainie, o której mówił Adam? - spytała podekscytowana.
- Tam ich nie ma. Są gdzie indziej. W Piekle.
Dla Ewy to słowo było odpychające.
- To druga kraina?
- Tak, ale o wiele lepsza. Możesz tam robić co zechcesz... Wyobraź sobie: panujesz nad wszystkim, możesz robić co tylko ci się wymarzy! A w tej drugiej Krainie. No cóż, nie jest tak dobrze - zapiszczał Szczur.
- W takim razie... jak tam można się dostać? - zapytała cicho Ewa, którą mocno wstrząsnął opis Krainy Szczura.
- Musisz - przerwał na chwilę. - Się Mu przeciwstawić.
- Ale... komu? - nastolatka lekko się zaniepokoiła. Coś w tym szarym szczurku wzbudzało w niej podejrzenia.
- Temu, który zbudował ten świat. Nie rozumiesz? - małe zwierzątko weszła na jej bladą, małą dłoń.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- To jest po prostu test. Głupi test - wyjaśniał, a na zewnątrz rozległ się głośny huk pioruna. - On was sprawdzał, a później...
- Później dostaniemy się do fantastycznej Krainy, o której mówił mi Adam - szepnęła i uśmiechnęła się smutno, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Nadal nie rozumiesz! - zapiszczał podenerwowany szczur.
Ewa ściągnęła brwi. Czego nie rozumiała?
- On pozwala na wasze cierpienie, wysłał was do tej przeklętej zimowej krainy, wysłał do was bezdomnego starca i postawił kawiarenkę z ciastkami na początku miasta. A po co? Żeby was przetestować!
Dziewczyna zaczynała powoli analizować wypowiedź zwierzęcia. On... Ojciec wszystkich ludzi na świecie, jak mówił o nim Adam, testował ich? I pozwalał na płacz, zimno i odejście najbliższych...
- A skąd ty o tym wiesz? - zapytała.
- Obserwowałem was - pisnął, po czym zbliżył się do wyjścia z jaskini.
- On... ciebie też przysłał? - chciała dostać odpowiedź, lecz Szczura już nie było.

***

Ewa leżała bez ruchu. Bała się wykonać jakikolwiek ruch. Bała się przyszłości. I bała się, że On nie jest idealny. Nie jest taki, jakiego sobie wyobrażała.
Skulona, wpatrywała się w nocny krajobraz puszczy,który obserwowała przez wejście w jaskini.
W myślach analizowała wszystko, co wcześniej opowiedział jej Szczur. "Żeby was przetestować!" - te słowa rozsadzały jej czaszkę.
Rozumiejąc, że to jest czyściec nie spodziewała się wspaniałego szczęścia. W podświadomości czuła, że będzie cierpieć, ale nie wiedziała, że to się stanie przez kochającego Ojca.
Ojciec nie pozwoliłby na cierpienie swojego dziecka, myślała.
 I obserwując spadające na ziemie krople deszczu, zmrużyła oczy, z których spłynęła samotna łza.

***

- Płakałaś - obudził ją piszczący głos. Otworzyła spuchnięte oczy i ujrzała przed sobą lekko rozmazany ryjek Szczura. No tak... Kogo innego się spodziewała?
- Dodaj to do listy reszty cierpień, które tu przeżyłaś - powiedział i wybiegł z jaskini. Na zbyt zielonej trawie przystanął i spojrzał na dziewczynę. - Na co czekasz? Chyba nie chcesz tu siedzieć... wieczność.
Ewa wstała chwiejnym krokiem i powoli udała się za zwierzęciem. Przeszli obok zwalonych drzew, jezior i innych pięknych części puszczy, ale nastolatka nie zwracała na nie uwagi. Bardziej przejmowała się Nim, Adamem i tym, gdzie prowadzi ją Szczur. Czuła świeżą woń powietrza i zaczęła rozmyślać nad tym, jakie są tu inne "światy" i jaki jest świat, który opisywał Szczur. Lepszy niż Kraina?
Gałęzie dotykały jej twarzy, tenisówkami trafiała w podmokłe tereny, a paprocie owijały jej kostki. Po kilkunastu minutach męczącego marszu, zwierzę wreszcie się odezwało:
- To tutaj. - Ewa się rozejrzała.
Było to miejsce bardziej nasłonecznione niż inne. Przez korony wzniosłych drzew wpadało jasne światło tworząc magiczną obwódkę wokół roślin tutaj rosnących. Dziewczyna pomyślała, że to miejsce musi być wyjątkowe.
Usiadła dziwnie zmęczona tą wycieczką. Nie poczuła wilgoci, a zadziwiające ciepło. Trawy były miękkie. Wzniosła twarz do słońca, aby odpocząć, ale przerwał jej to Szczur.
- Wstań.
Ewa nie skora do sprzeczek z nim, posłusznie wykonała jego polecenie.
- Odpowiedz na moje pytanie. Czy chcesz zerwać z Czyśćcem i wreszcie przenieść się do mojego świata? Lepszego świata. Tam, gdzie zaznasz wiecznej rozkoszy. Chodź ze mną.
Nastolatka zaczęła się stresować. Teraz musi wybrać, czy chce iść do świata Szczura czy do Krainy. Komu ma ufać? To będzie jej decyzja, której skutki będzie odczuwać wiecznie...
- Nie wiem... - szepnęła wpatrując się w jasne, niemal szare niebo. Jej głos był drżący, wyrażał smutek i strach, który wręcz rozrywał ją od środka.
Bystre, czarne oczka zwierzęcia spoczęły na jej twarzy. Odrzekł po chwili ciszy:
- Musisz odpowiedzieć. Teraz - usłyszała stanowczy głos Szczura.
Ewa zemdlała. Gdy oprzytomniała, oślepił ją trudny do zdefiniowania blask. Ale skąd pochodził? Otworzyła oczy. Wisiała w próżni. Pragnęła spojrzeć na swoje dłonie, stopy, aby mieć świadomość, że chociaż ona żyje, jest prawdziwa, lecz jej wzrok nie napotkał nic. Nie istniała. Po pojawieniu się tutaj, spodziewała się czuć nieustanny ból wkradający się do każdej komórki ciała i do każdego zakamarku umysłu. Ale nie odczuwała nic. Brak smutku, strachu i złości. I to było znacznie gorsze. 

poniedziałek, 29 lutego 2016

Śmierć

***

KAŁUŻA


Patrzę na kałużę pod moimi stopami. To kałuża, myślę. Pewnie chciałaby być czysta, piękna, idealna... tak jak szumiąca woda z wodospadu, ale jest brudna. I nic na to nie da się poradzić. Po prostu... kałuża.
Ja też się taki czuje, chce być idealny, piękny, uwielbiany. Żeby każda dziewczyna się do mnie uśmiechała, ale jedna i wyjątkowa - kochała. Chcę być kochany. Chcę, ale nie mogę, bo jestem jak ta kałuża - brzydki i niechciany. I nic na to nie można poradzić.


MROK

Idę dalej, najdalej jak się da od mroku i szarości, lecz trudno od niego uciec. To mrok, myślę. Pewnie chciałby być rozświetlony, tak jak słoneczne niebo... ale jest gęsty i ciemny. I nic na to nie da się poradzić. Po prostu... mrok.
Ja też się taki czuje, chce być jasny, nieskazitelny. Żeby każda dziewczyna ode mnie nie uciekała, ale jedna wyjątkowa - kochała. Chcę być kochany. Chcę, ale nie mogę, bo jestem jak ten mrok - okropny i straszny. I nic na to nie można poradzić.


KAMIEŃ

Patrzę na mały kamień i kopię go. To kamień, myślę. Pewnie chciałby być leciutki, zwiewny, drobny, tak jak płatek stokrotki, ale jest ciężki. I nic na to nie da się poradzić. Po prostu... kamień.
Ja też się taki czuje, chce być lekki, wolny. Żeby każda dziewczyna patrzyła na mnie jak na wonny kwiat, ale jedna wyjątkowa - kochała. Chcę być kochany. Chcę, ale nie mogę, bo jestem jak ten kamień - masywny i niczym się nie wyróżniający. I nic na to nie można poradzić.


NÓŻ

Biorę nóż do ręki. To nóż, myślę. Nim można wykonać różne czynności. I ja taką czynność wykonam.
Teraz.
Tutaj.
W mrocznym, deszczowym parku usianym szarymi kamieniami.
Bo nic na to nie można poradzić.
Nie można ot tak sprawić, aby ten park był słoneczny.
Nie można ot tak sprawić, aby życie było szczęśliwe.
Tylko On może to sprawić.
Ale już nie sprawi.
Bo ja kończę swoje życie.
To nawet nie było życie, lecz istnienie.
Koniec.


SERCE

Patrzę jak krew wylewa się z ran. Jest ciemniejsza niż mi się wydawało. Nie czuję strachu, właściwie nic nie czuje, oprócz okropnego bólu, ale tego nie okazuje. Po prostu siedzę i patrzę na krew. Krew jest piękna. Dzięki niej można żyć.
Z zamyślenia wyrywa mnie pewien głos:
- Co ci się stało?!
Ujrzałem moją przyjaciółkę, jeszcze jej brakowało.
- Nic - odpowiadam spokojnie. - Po prostu podciąłem sobie tętnice.
- Nie... - szepnęła. - Nie! Co ty robisz?!
- Chcę umrzeć! Odejdź stąd! Idź! Nie chcę cię widzieć! - wybuchłem i zacząłem uciekać.
Wiedziałem, że mnie szuka, ale ona nie jest mi potrzebna... . Chcę umrzeć, a to zajmie jeszcze tylko trzy minuty. Trzy minuty i przejdę na ten drugi świat. Będę sam..., tylko sam. Nie chcę istnieć na tym beznadziejnym świecie jako słaby, nic nie warty, szary człowiek. Nie chcę.
Wpatrywałem się w szponiaste gałęzie jakichś drzew. Myślałem o Melanii. Jednak myliłem się. Tęsknię za nią.
- Jesteś tu?! Halo! - wołała przez łzy. 
- Tu jestem - mruknąłem.
- Boże! Tak się bałam!
Podbiegła do mnie i przytuliła. Miała czerwone, opuchnięte niebieskie oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że jedyna mnie bardzo lubi, a tego nie wiedziałem.
- Chodź! Poszukamy jakiejś pomocy - powiedziała i pociągnęła mnie za zranioną rękę.
- Melania... - szepnąłem trzymając się kurczowo jej delikatnej i drobnej dłoni. - Nikt, ani nic nie pomoże. Ja zaraz umrę.
Teraz dopiero zrozumiałem wagę tych słów.
Ja umrę.
Umrę.
Nigdy więcej nie zobaczę Melanii, ani jej pięknych włosów, oczu, jej całej.
Nigdy mnie nie przytuli.
Nie pocieszy.
Nigdy jej już więcej nie zobaczę.
- Co?! - wybuchła kolejną falą płaczu. - Nie umrzesz! Nie! Nie!
Wtuliła się mokrą twarzą w moją bluzę.
- Ile jeszcze czasu zostało?
- Minuta - szepnąłem głaskając ją po włosach.
Płakała ocierając się skrawkiem mojej bluzy.
- Ja cię kocham.
Pogłaskałem ją i zacząłem mówić:
- Ja ciebie...
Poczułem jak Melania splata swoją zimną rękę z moją, także lodowatą. Kładzie głowę koło mojej. Czuję jej mokry od łez policzek.
Kocham ją, kocham.
Ale nie mam siły dokończyć wcześniej wypowiedzianego zdania.
Odchodzę.


ŚMIERĆ

Śmierć nie jest bolesna. Po prostu się odchodzi. Odchodzi z tego świata. Od rodziców. Od przyjaciół. Od każdego człowieka. Od życia.
Życie to piękny dar, ale ja tego daru nie przyjąłem. Nigdy nie wykorzystałem w pełni.
Żałuję, tak bardzo żałuję.
Widzę jak Melania przytula się do mojego ciała, a ja szybuję coraz wyżej i wyżej... .
Chcę wrócić. I przytulić ją żeby nie płakała, ale nie mogę, bo podjąłem decyzję, a jej nie da się już zmienić.
Kocham cię, Melania.
Nigdy nie wypowiem tego zdania.
Moja dusza płacze. Nagle całe niebo płacze razem ze mną. Deszcz spływa strumieniami, widzę jak łzy mieszają się z kroplami na policzkach Melanii. Ma ona mokre włosy, mokrą koszulkę, na pewno jest jej zimno, ale nie odchodzi ode mnie. Nadal mnie przytula.

Jak mogłem być taki głupi... Taki bezmyślny... Właśnie straciłem jedyną osobę, która mnie kochała, jedno życie, którym zostałem obdarowany, straciłem wszystko, a nie będzie drugiej szansy.
Teraz lecę ku przestworzom, obserwuję dwie maleńkie postacie - mnie i nią. Cały czas powoli zbliżam się do miejsca, którego nie znam.
Widzę jak dziewczyna odchodzi, przełykając zimne łzy. Próbuję krzyknąć, ale nic nie wydobywa się ze mnie, żaden głos, ani choćby niesprecyzowany dźwięk, czy ja mam twarz, ciało? Nie wiem, teraz nic nie wiem.
Odwracam wzrok na mnie, na tą bladą postać, leżącą koło rzeki. Leży bezwładnie, z zamkniętymi oczyma.
A moja dusza płynie ku górze. W końcu oddalam się jeszcze bardziej... wyżej i wyżej.
Kocham cię, Melania.
Powtarzam sobie w myślach.
Kocham cię - te dwa wyrazy, które chciałem od kogoś usłyszeć chociaż raz i usłyszałem, ale następnego razu nie będzie.
Melania... Właśnie zepsułem jej życie, także sobie... kończąc je bezpowrotnie.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Historie z YouTube - Pryzmat Osobliwości: Epilog

To już koniec, a to mój pierwszy epilog. :) Napisałam go w drugiej osobie, bo pomyślałam, że może by było lepiej, zresztą, jak wyszło sami oceńcie. ;)

***
EPILOG

Wielka złota brama otworzyła się. Czy to Niebo, zadawała sobie to pytanie dusza a1382923830x. Dwóch aniołów wskazało tej duszy drogę. Choć wiedziała, że ma tam iść, to nadal zastanawiała się co się stało z Tobiaszem.

A1382923830x przybierając postać dziewczyny "szła", a raczej sunęła do bramy. Nie cieszyła się z tego, że będzie w Niebie, lecz myślała o tym, co się przed chwilą stało i o tym, czy można być smutnym tutaj, w Raju.

Wokół jej osoby zawirowały chmury, mnóstwo chmur. Wzniosła się na wysokość piętnastu metrów i usłyszała męski, lecz spokojny głos: Idź prosto.

I tak zrobiła. Po każdym jej kroku pojawiła się mała chmurka. Nagle kogoś zauważyła, kogoś znajomego... . Ten "ktoś" stał na większej chmurze, nagle odwrócił się.

To był Tobiasz!

A1382923830x zaczęła biec. Nie wiadomo jak, ale wiedziała, że to Tobiasz, choć był duszą, a dusza może przybrać każdy kształt.

- Tobiasz! Tobiasz! - krzyczała.

- Cece!

Gdy dobiegła przytulili się do siebie mocno, choć trudno to nazwać przytuleniem.

- Przecież ty zginąłeś! - powiedziała.

- Dusza jest niezniszczalna - rzekł z szelmowskim uśmiechem i objął ją, teraz na zawsze są razem.



***

Przeczytaj Historie z YouTube: Pryzmat Osobliwości na Wattpad: Historie z YouTube: Pryzmat Osobliwości