niedziela, 27 grudnia 2015

Niezwykłe święta

Kolejne krótkie opowiadanie. Tym razem będzie troszkę świąteczne. :D Zapraszam do czytania.
***
NIEZWYKŁE ŚWIĘTA

- Ewa, co tam masz? - spytała słodkim głosikiem malutka Ann.
- Cicho siedź - odpowiedziała gniewnym tonem siostra, która bawiła się łańcuszkiem.
- Ale ja się tylko...
- CICHO! Nie rozumiesz, że..., a zresztą - z oczu Ewy popłynęły dwie łzy, które szybko wytarła jednym machnięciem ręki.
Dwie siostry siedziały na ławce, w środku miasta. Padał śnieg. Naokoło chodzili uśmiechnięci i ci trochę mniej, ludzie, którzy szybko kupowali ostatnie rzeczy na święta, bo przecież już za kilka godzin zbliżała się Wigilia.
I wszystko byłoby normalne, gdyby nie to, że Ewa i Ann nie byłyby ubrudzone, ubrane w poszarpane bluzki i przykryte szmatami, znalezionymi w kontenerze na śmieci. Obie były smutne, wygłodzone, przemarznięte, ale wolały siedzieć tu głodne, niż w Domu Dziecka, w którym przebywały, przynajmniej tak wolała Ewa. W Domu Dziecka nie było kolorowo, tak jak się wydawało. Tam było okropnie.
- Ewa... - zaczęła Ann.
- Co? - burknęła dziewczyna.
- Jeść mi się chce... .
- A mi nie, wiesz? - powiedziała sarkastycznie siostra.
- Ja chcę do domu... - dziewczyna płakała.
- Po pierwsze to nie jest nasz dom, a po  drugie możesz sobie iść! Ja tam nie wracam.
- To ja idę.
Ann wstała z ławki i małymi kroczkami wymijała przechodzących ludzi. Nie wiedziała gdzie idzie. I gdzie jest Dom Dziecka, ale szła.
- Ann! - wołała za nią siostra. - Ann! Zaczekaj!
Ewa wygramoliła się ze szmat i biegła za siostrzyczką, ale ona się nie zatrzymywała.
Nagle Ewa wpadła na kogoś i upadła. Tym kimś był chłopak, który także upadł, a z nim paczki z prezentami.
- Ojej, przepraszam - powiedziała nieśmiało dziewczyna.
- Nic nie szkodzi, a za czym tak gonisz? - spytał nastoletni chłopak, który wpatrywał się w Ewę niebieskimi oczami, jak morze.
- Za... to znaczy... Ann ... co?
Chłopak się zaśmiał, a Ewa przybrała czerwony kolor.
- Biegnę za siostrą, bo my uciekłyśmy z Domu Dziecka, a ona tam chce wrócić - mówiła szybko dziewczyna. - Zresztą po co ja ci to mówię? To, ja muszę już biec.
- Ej, zaczekaj! - wołał chłopak, ale jej już nie było.

***

Ewa znalazła siostrę w parku, siedziała ona przy fontannie cała zapłakana.
- Ann... czemu mi uciekłaś? Jak tak bardzo chcesz tam iść, to pójdziemy.
- Bo ty..., bo ty, nie rozumiesz... .
- Ale..., nie możemy tam wrócić, a później znowu uciec. - spytała zdziwiona siostra i usiadła tuż obok Ann.
Z zamyślenia wyrwał ich czyiś pogodny głos:
- Cześć!
Ewa podniosła głowę. To był ten sam chłopak, który wpadł na nią przed chwilą.
- Co ty tu robisz? - spytał dziewczyna.
- Przybiegłem za tobą - powiedział. - Wiesz..., bo... jakoś tak widząc was, postanowiłem wam pomóc.
Ewa spojrzała z ukosa na chłopaka i rzekła gniewnym głosem.
- Pomożesz nam jak sobie stąd pójdziesz.
Ale Ann zaprotestowała.
- Co?! On może naprawdę nam pomóc, Ewa. Weźmy go ze sobą.
Starsza siostra uśmiechnęła się lekko w stronę młodszej, jednak nie zgodziła się.
- Nie. Zresztą w czym on może nam pomóc?
- Pomoże nam dostać się do Domu Dziecka - odpowiedziała słodkim tonem dziewczynka.
- Mieszkacie w Domu Dziecka? - wtrącił się chłopak.
- Ale, Ann... - nie zwracała na niego uwagi Ewa. - Po co mamy tam pójść?
- Posłuchaj... - mówiła młodsza. - W każde święta tam pojawia się Mikołaj. A święty Mikołaj może wszystko. Jak ktoś sobie zażyczy lalkę, to ją dostaję. Ja też chcę dostać prezent.
- Jak chcesz jakąś zabawkę to... było poprosić - powiedziała Ewa. - Może ktoś by się nad naszym losem zlitował i dał taką lalkę.
- Nie chodzi o lalkę... . Ja chcę poprosić Mikołaja, aby sprawił żeby nasza mama wróciła.
I z oczu dziewczynki spłynęły łzy.
- Oj... Ann - przytuliła ją siostra.
Po chwili odezwał się chłopak:
- Widzisz? - zwrócił się do starszej. - A jednak wam się przydam.

***

We trójkę wyruszyli do Domu Dziecka. Ewa wiedziała, że nikt nie może sprawić, aby ich zaginiona mama wróciła. Po miesiącach poszukiwań stwierdzono, że przepadła... jak kamień w wodę.
- W ogóle się nie zapytałaś jak mam na imię - powiedział chłopak do Ewy.
- A po co mi to potrzebna znajomość twojego imienia? Hę? - spytała złośliwie,
- No nie wiem... . Nigdy nic nie wiadomo, może ci się przydać - uśmiechnął się. - Jestem Leonard.
- Leonard?! - wybuchła śmiechem dziewczyna.
- No..., ale znajomi mówią na mnie Leo.
- Aha. Ja jestem Ewa. Znajomi mówią na mnie Ewa - prychnęła.
Szli ponurymi uliczkami, nic nie mówiąc. W końcu dotarli do budynku już starego. Małe, marmurowe schodki umiejscowione z boku budynku prowadziły do drewnianych drzwi, obok nich widniała tabliczka głosząca, że jest to Dom Dziecka. Była ona ubrudzona, a niektóre litery już trudno było odczytać.
- To co? - odezwał się Leonard. - Będziemy tak stać, czy działamy?
- Ale... - zaczęła Ewa. - W ogóle kiedy przychodzi ten Mikołaj?
- Tego zapewne nikt z nas nie wie - mówił chłopak. - Ale stojąc tu nic nie wskóramy. Musimy tam iść. W zasadzie to mogę ja sprawdzić, a wy później dołączycie.
- Nawet dobry pomysł - pochwaliła go Ewa, a Leonard się lekko uśmiechnął.
I tak też zrobili. Okazało się, że Mikołaj już jest i rozdaje dzieciom paczki. Mała Ann nieśmiało weszła po schodkach, a Ewa z Leonardem czekali na zewnątrz.
Na szczęście w sali było takie zamieszanie, że nikt nie zwracał uwagi na dziewczynkę.
Ann przeprosiła chłopca, który siedział na kolanie Mikołaja, a ten mu dawał paczkę.
- Ho, ho, ho - mówił zmęczonym głosem Mikołaj. - Wesołych świąt.
Chłopiec o coś spytał, lecz ten go zepchnął.
- Idź stąd okropny bachorze! Następny! - wrzeszczał.
A Ann ustawiła się jako pierwsza i spytała:
- Mikołaju, możesz wszystko, prawda?
- No - burknął Mikołaj.
- To ja chciałabym, aby... .
- Imię i nazwisko! - krzyknął.
- Eee... Ann Smi..., a po co tobie święty Mikołaju to potrzebne? - spytała słodkim głosikiem dziewczynka.
- Żeby dać ci paczkę. Ann... - i zaczął szperać pomiędzy torbami usytuowanymi koło niego. - Nie ma. Spadaj stąd.
- Ale czego nie ma?
- Paczki dla ciebie. Jesteś z Domu Dziecka? - warknął.
- Byłam, ale z moją siostrą... .
- Byłaś, ale nie jesteś! Więc dla ciebie nie ma paczki!
- Ale ja nie chcę paczki! - powiedziała smutno Ann odepchnięta od mężczyzny. - Proszę, spraw żeby moja mama wróciła! Jesteś Mikołajem!
- Wynocha! Straciłem przez ciebie czas! Następny!


***

Dziewczynka z płaczem wybiegła z budynku. Ewa widząc to podbiegła do niej i mocno przytuliła. Domyślała się co się stało.
- Ten Mikołaj... - łkała Ann. - Był zły.
- Cicho... Mała - mówiła łagodnie Ewa. - Czasami zdarzają się tacy Mikołajowie, ale bardzo rzadko. Na pewno znajdziemy dobrego Mikołaja.
- Naprawdę?
- Obiecuję.
Ewa uśmiechnęła się lekko.
- A teraz chodźmy do mnie! - odezwał się Leonard.
- Co? - zdziwiła się Ewa. - Nie możemy. Na pewno twoi rodzice... .
- Moi rodzice wyjechali - mówił Leo. - Dzisiejsza święta spędziłbym sam, gdyby nie wy!
Wyszczerzył zęby.
- Dobra - powiedziała stanowczo dziewczyna.
Szli we trójkę już mniej zatłoczonymi ulicami, gdyż ludzie zaczynali Wigilię. W końcu dotarli do dużego, pomalowanego na jasnożółty kolor.
Ann, Ewa i Leonard przeszli przez niewielki ogródek i dotarli do sporych drzwi. Leo przekręcił klucz w zamku i zaprosił dziewczyny do domu.
- Rozbierzcie się z kurtek, a później pójdźcie do salonu. Jest po lewej - tłumaczył chłopak, a sam gdzieś zniknął.
Salon był dość mały, pomalowany na ciepły odcień koloru żółtego. Po lewej stała pięknie przyozdobiona choinka z gwiazdą na górze, koło pięknego drzewka - komoda z różnymi świątecznymi figurkami, które z wielkim zachwytem oglądała Ann. Po przeciwnej stronie pokoju stała duża szafa i zdjęcia powieszone na ścianie, widocznie to była rodzina Leonarda. Na środku zaś stał spory stół, który zajmował dużo miejsca. Wokół niego stały krzesła, a było ich sześć. Na przeciwko wejścia było okno z długimi, pomarańczowymi zasłonami. A przed nim kanapa. Cały salon sprawiał wrażenie przytulnego, nie było tu przepychu, lecz wręcz odwrotnie.
- Co, napatrzyłyście się już? - odezwał się Leo. - Mam dla was prezenty!
Ann aż podskoczyła z radości.
- A co to będzie?
- Nie mogę wam powiedzieć - mówił uśmiechnięty chłopak. - To niespodzianka, ale dopiero jak zjemy kolację wigilijną.
Leonard przygotował pierogi, barszcz czerwony, rybę, dwie surówki, mandarynki i ciasta.
- Po co to wszystko? - spytała oszołomiona Ewa. - Przecież nie wiedziałeś, że będziemy u ciebie.
- Wiem - odpowiedział Leo. - Ale chciałem się poczuć jak na prawdziwej Wigilii. Miałem małą nadzieję, że ktoś wpadnie i... tak się stało! No, miałem na myśli kogoś ze znajomych.
- Więc się nie cieszysz? - spytała niespodziewanie Ann, która pałaszowała rybę.
- Co? Nie! - rzekł chłopak. - Wręcz przeciwnie! Cieszę się niesamowicie!

***

Wybiła 23:00. Jedyne światło dochodziło z zapalonych świeczek z komody. Ann słodko spała na kanapie. Ewa leżała obok dziewczynki i głaskała ją po włosach. Leonard zaś, siedział obok dziewczyn mając na kolanach głowę Ewy.
- Zasnęła - szepnęła do Leonarda dziewczyna.
- To dobrze - powiedział. - Ty też spróbuj zasnąć.
- Ale nie mogę... .
- Dlaczego? - spytał zaskoczony.
- Myślę co będzie jutro..., boję się - Ewa popatrzyła mu w oczy.
- Nie bój się, na pewno was nie zostawię.
- Dziękuję - szepnęła dziewczyna i przybliżyła twarz do Leonarda. - To naprawdę piękne co dla nas robisz, a ja głupia, jeszcze nawet nie podziękowałam.
Ich głowy się stykały. Oboje wyczuwali swój oddech, po krótkiej chwili Leo musnął ustami usta Ewy. I zaczęli się całować. Po pocałunku po raz pierwszy od dłuższego czasu, dziewczyna uśmiechnęła się, a Leonard mocno się do niej przytulił.
- Nie zostawię cię, nigdy - szepnął jej do ucha.
Nagle odezwał się dzwonek do drzwi. Kto mógł o tej porze dzwonić, pomyślała Ewa.
Leo zerwał się z kanapy i powiedział:
- Zaraz przyjdę.
- Ale czekaj - dziewczyna go zatrzymywała. - Jak to jakiś..., no nie wiem, terrorysta?
Odgłos dzwonka powtórzył się.
- Jaki terrorysta? - zaśmiał się Leo i podszedł do drzwi.
Za nim podążyła Ewa.
Zza drzwi wyłoniła się wysoka postać kobiety. W świetle ulicznej lampy iskrzył się jej srebrny łańcuszek w kształcie serca.
- Dobry wieczór - mówiła słabym głosem kobieta. - Przepraszam, że tak późno, ale zbieram pieniądze do schroniska dla samotnych kobiet. Mam nadzieję, że państwa nie obudziłam.
- Nie, nie - rzekł spokojnie Leonard. - Nic się nie stało. Już daje pieniądze.
I poszedł po portfel. Ewa stała w progu i przyglądała się kobiecie. Skądś ją znała... . I ten łańcuszek z serduszkiem. Kobieta także dziwnie przyglądała się dziewczynie.
- Mama? - szepnęła niespodziewanie Ewa.
- Córuś! Córeczko! - wykrzyknęła niespodziewanie kobieta i zaczęły się przytulać.
Płakały rzewnie, ale nie były to łzy smutku, a wręcz przeciwnie - szczęścia.
- Tak się stęskniłam! Kochanie moje! - mówiła kobieta.
- Co tu się dzieje? - mała Ann przecierała oczka i przez chwilę zaniemówiła, lecz później przytuleniom i pocałunków nie było końca, a Leonard stał i się uśmiechał.
- Zapraszamy na Wigilię! - rzekł podając kobiecie pieniądze.
- O tej porze? - zdziwiła się kobieta.
- A co? - powiedział i we czwórkę zasiedli do stołu.
Jednak święta są niezwykłe, pomyślała Ewa obracając w palcach łańcuszek.
- Mamo... - powiedziała po krótkim zamyśleniu. - Jak to się stało, że nie mogli cię znaleźć?
- A to było tak... - zaczęła.
Żółty domek wypełnił się radością i szczęściem. Był w tej chwili jednym z najszczęśliwszym z miejsc na Ziemi. Ewa, Ann i  ich mama rozmawiały, śmiały się, a Leonard uśmiechał się, bo wiedział, że to jest właśnie najprawdziwsza miłość i czerpał z tej chwili radość, by ponownie zniknąć i pomagać innym ludziom.
- A gdzie Leonard? - w pewnej chwili Ann przerwała rozmowę.
- Leo?! Leo?! - krzyczały siostry i szukały go, jednak bez skutku.
Ewa szukając w sypialni, znalazła karteczkę, a było na niej napisane: Nigdy cię nie opuszczę.


***


3 komentarze:

  1. Eee...Czy tylko mi się wydawało,że Leonard był Aniołem Stróżem Ewy i Ann?Opowiadanko na początku trochę smutne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku myślałam że się popłacze ze smutku a potem ze szczęścia:')
      Samara ja to wigule myślałam że to jakiś zesłanik św. Mikołaja:)

      Usuń