niedziela, 12 maja 2019

Jedyne wyjście


                Dotykam jasnej mgły, która pojawiła się tuż przede mną. Kropelki, które ją tworzą, wirują w powietrzu. Na opuszkach moich palców zostaje woda. Jak łzy.
                Zamykam oczy i w tej samej chwili zaczynam cicho łkać. W mojej głowie słyszę głuchy szum. Jęk jest jedynym dźwiękiem, który do mnie dociera. Głos odbija się od ścian pomieszczenia. Kulę się. Jestem samotna. Tak bardzo chciałabym się do kogoś przytulić, poczuć więź bliskości, stworzyć z kimś relację. Wiem, że to trudne, ale byłabym gotowa podjąć to wyzwanie. Byleby tylko odczuć czyjąś obecność, kogoś, kogo mogłabym dotknąć i mieć świadomość, że nigdy nie jestem sama. Pewnie zawsze czułabym lęk straty. Ale ten lęk byłby niczym w porównaniu do gorzkiej goryczy, tej kropli utkwionej w mojej duszy.
                Dlaczego tu jestem? Kto mnie uwięził w tej metalowej klatce, z której nie mogę się wydostać i wyrwać się szponom samotności?
                Otwieram oczy z nadzieją, że mgiełka nie zniknęła. Tak, nadal tu jest. Nagłym ruchem dłoni próbuję ją złapać. Chciałabym móc jej dotknąć, wziąć w ramiona. Żeby była stała, nie zniknęła za kilku minut. Ale moja ręka zastaje pustkę. Spada bezwładnie na zimną podłogę.
                Opieram się o metalową ścianę. Nie mogę wyjść z pokoju. Przynajmniej nie sama. Gdybym miała kogokolwiek, byłoby to możliwe. Ale tak nie jest. Jestem tu uwięziona. Daleko od tłumu ludzi, a więc daleko od szczęścia.
                Podnoszę wzrok, który utkwiłam w plamie na podłodze. Nie widzę już mgły, która wcześniej wytworzyła się z promieni światła. Widzę pojedyncze, kolorowe plamki tworzące razem obraz jakiegoś człowieka. Kropki lekko się wnoszą i opadają. Gdy im się przyglądam, widzę mężczyznę stworzonego z milionów kropek. Czuję trudny do określania strach, ale też ciekawość. Jak to możliwe?
                Podchodzę bliżej. Mężczyzna mnie bacznie obserwuje. Próbuję nieśmiało dotknąć plamki, która razem z innymi tworzy jego czerwoną koszulę. Nie czuję wilgoci, a emanujące ciepło. To jedyne uczucie ciepła, które doznałam od dawna. Odczuwam podekscytowanie. Ten obraz jest tak piękny, ten mężczyzna… w jaki sposób on się pojawił? Jak? Podnoszę wzrok i wpatruję się w jego czarne oczy, w jego białe włosy i jasną skórę, która prawie promienieje od światła wpadającego z okna. Ma zarysowane kości policzkowe. Dotykam ich, chociaż nie wiem, w jaki sposób się odważyłam. Od tego pojedynczego dotyku kilku kropek tworzących policzek, zakochuję się. Tak bardzo tego pragnęłam, tyle dni cierpiałam z bólu, a teraz on został uśmierzony pojedynczym dotykiem. Nagłym ruchem wpadam w jego objęcia. Z całą swoją mocą przytulam go. Jest wysoki, więc czuję, jakby cały świat mnie obejmował. Nie chcę puścić. Nie chcę znowu odczuwać zimna i tej pustki, która zawsze mi towarzyszyła. Mam wrażenie, że gdy przestanę go trzymać, on zniknie, a powróci dawne uczucie osamotnienia. Dlatego od tamtego momentu robię to często. Aby udowodnić sobie, że to wszystko jest prawdziwe i żeby też doświadczyć uczucia bliskości, próbować nim się napełnić. Choć chyba nigdy nie uczuję spełnienia, bo dziura w moim sercu jest nieskończenie głęboka.
                Wreszcie się odrywam, myśląc, że na jego twarzy będzie zarysowywać się irytacja. Ale nie. Widzę, jak jego uśmiech lekko błąka się po twarzy. Wpatruje się we mnie, a ja czuję się wreszcie szczęśliwa. Tak, jak nigdy nie byłam. On na mnie patrzy, skupia swój wzrok na mojej twarzy, na moim ciele. To niepojęte, więc czuję się dziwnie nieśmiało.
                Później siadamy przy ścianie, ale już nie czuję jej zimna, wręcz wydaje mi się ciepła. Wszystko wydaje mi się miłe. Ten szary sufit z wyłożonych kafelków, to rozpadające się łóżko i ja. Cieszę się, że tu jestem, bo on siedzi tuż obok, nadaje mi jakąś wartość i sens bycia w tym pokoju. Trzyma mnie za dłoń, a ja czuję, jak pokój się do mnie uśmiecha i woła: zbudujesz relację, a wyjdziesz i będziesz szczęśliwa.
                Będę szczęśliwa. Jak można być szczęśliwym jeszcze bardziej? Czy każdy człowiek może wpływać na pojedynczą osobę w ten sposób? Ja nie potrzebuję już innych osób… A może teraz mi się tak wydaje? Może gdy przyzwyczaję się do tego uczucia, a ono lekko opadnie, będę poszukiwać szczęścia w innych?
                Nie wiem, teraz skupiam się tylko na nim. Zastanawiam się, o czym myśli, jak ma na imię, jak się tu pojawił? Nie odpowiada moim myślom. To nieważne. Ważne, że tu jest.
                Zasypiam zmęczona na jego miękkich kolanach. Nigdy nie lubiłam spać, chociaż to była odskocznia od świata, w którym utkwiłam, ale zawsze kładąc się spać, płakałam. Z bólu i zimna. Teraz wszystko stało się lepsze. I będzie, mówię sobie głęboko w duszy, choć lęk mnie nie opuszcza.
                Otwieram oczy, szybko się wybudzam, aby go znaleźć. Jest, uspokajam się. Spogląda na mnie, uśmiechając się lekko. Odpowiadam mu tym samym. Moje szczęście osiąga apogeum. Śniłeś mi się, wiesz? To świetne uczucie być z tobą we śnie i w rzeczywistości.
                Pochłaniam go. Wzrokiem i bliskością. Osaczam go ciągłym przytulaniem, trzymaniem za dłoń i mówieniem mu, że jest wszystkim, co mam. Czy to nie za dużo dla niego? Bycie dla kogoś jedynym i najważniejszym, może być trudne. Ale nie mogę tego zahamować, nie mogę się powstrzymać. Włosy… takie jasne, takie piękne. Zanurzam w nich dłoń, napawam się pięknem skóry, kościami policzkowymi, samym jego istnieniem. Cała moja uwaga jest poświęcana jego osobie. Dotknij mnie, bądź zawsze tu przy mnie, przy moim sercu, w środku mojej duszy. Nie opuszczaj! Ale on nagle wstaje szybko z podłogi. Krzyczę: nie idź! Zachowuję się, jakbym wpadła w trans. Gdzie miałby pójść? Ale sama myśl, że mógłby odejść na drugi koniec pokoju, jest bolesna. To za daleko, to zbyt bolesne. Rzucam się za nim, ciągnę go za skrawek jego koszuli. Na jego twarzy maluje się widok zdziwienia i strachu, jakby mówił: co ty robisz? Nie zważam na to, przyciągam go z całej siły swoich emocji. Przyciskam go do metalowej ściany. Siadam na jego brzuchu i przytulam go, prawie nie dając mu oddychać. To wygląda tak, jakbym chciała stać się z nim jednym ciałem.
                Nagle się opanowuję. Nastaje okres przepraszania. Przepraszam, że ci to zrobiłam, nie opuszczaj, że byłam taka nachalna, mówiłam takie rzeczy, nie opuszczaj, osaczałam, nie opuszczaj, nie chcę być ciężarem. Ale nie opuszczaj. To ciągle powtarzające się sformułowanie, prześwitujące przez inne, przeraża go. Patrzy na mnie jakby z łagodnością, jakby przepraszając, ale też ze strachem. Czy boi się mnie? Czy boi się tej odpowiedzialności i zadania, które mu stawiam: bycia obok i kosztów, które musi ponieść na rzecz mnie? Ja chyba nie jestem tyle warta.
                Pozwalam mu wstać, obserwuję ze łzami w oczach, co robi. Z poważną miną staje na środku pokoju. Nie spogląda na mnie, a gdzieś przed siebie, gdzieś poza ścianą, poza pokojem. Jakby był w innym świecie. W końcu zdaję sobie z sprawę z tego, co się dzieje. Czy on mnie opuszcza? To koniec?! Tak ma się to skończyć?!
                Wtedy zaczynam wyć, krzyczeć, choć na początku nie mogę znaleźć słów, które zlewają się w niewyartykułowany jęk. Kochałeś mnie chociaż? Ja cię kochałam! To wszystko twoja wina! Pojawiają się wulgarne słowa. Ale on na to nie zważa, ciągle wpatruje się gdzieś daleko, co denerwuje mnie jeszcze bardziej. Zobacz, co mi robisz! Upadam na kolana, łzy ciekną mi na podłogę, zanoszę się płaczem. Przez mgłę widzę, jak mężczyzna się podnosi. Ostatni raz spogląda na mnie. Nie ma w jego spojrzeniu smutku, ani radości. Tylko obojętność, a ta obojętność kłuje mnie w serce.
                Kropki, które go tworzą, wirują coraz szybciej, mieszają się. Z obrazu człowieka staje się chaosem kolorowych plamek. Może tak jest lepiej, tak łatwiej. Czy idzie do innej? Widocznie jestem gorsza. Kropki zlewają się, tworzą jedną barwę: czerń. I nagle znika, tak po prostu. Od nowa staje się bezbarwną mgiełką. Podbiegam i chcę ją zatrzymać, błagam w myślach, aby stała się znowu nim, aby ta przeszłość wróciła. Proszę… Ale jego nie ma, już jest gdzieś indziej, odszedł. Mgła rozpuściła się w powietrzu. Nic po nim nie zostało.
Znowu płaczę. Nie chciałam go krzywdzić,ale dopuściłam do tego, raniąc także siebie. Może jestem egoistką? Mój bezmiar samotności był przyczyną odejścia, które uśmierciło moje szczęście. Czy to koło smutku nigdy się nie przełamie? Muszę pracować, aby w końcu doprowadzić do wspólnej radości. Jego już nie ma, ale może być inny. Ktoś, kogo pokocham. Ale kiedy? Jedyne, co teraz mogę, to czekać i w nieskończoność wspominać najlepsze chwile, które zabiłam na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz