poniedziałek, 29 lutego 2016

Śmierć

***

KAŁUŻA


Patrzę na kałużę pod moimi stopami. To kałuża, myślę. Pewnie chciałaby być czysta, piękna, idealna... tak jak szumiąca woda z wodospadu, ale jest brudna. I nic na to nie da się poradzić. Po prostu... kałuża.
Ja też się taki czuje, chce być idealny, piękny, uwielbiany. Żeby każda dziewczyna się do mnie uśmiechała, ale jedna i wyjątkowa - kochała. Chcę być kochany. Chcę, ale nie mogę, bo jestem jak ta kałuża - brzydki i niechciany. I nic na to nie można poradzić.


MROK

Idę dalej, najdalej jak się da od mroku i szarości, lecz trudno od niego uciec. To mrok, myślę. Pewnie chciałby być rozświetlony, tak jak słoneczne niebo... ale jest gęsty i ciemny. I nic na to nie da się poradzić. Po prostu... mrok.
Ja też się taki czuje, chce być jasny, nieskazitelny. Żeby każda dziewczyna ode mnie nie uciekała, ale jedna wyjątkowa - kochała. Chcę być kochany. Chcę, ale nie mogę, bo jestem jak ten mrok - okropny i straszny. I nic na to nie można poradzić.


KAMIEŃ

Patrzę na mały kamień i kopię go. To kamień, myślę. Pewnie chciałby być leciutki, zwiewny, drobny, tak jak płatek stokrotki, ale jest ciężki. I nic na to nie da się poradzić. Po prostu... kamień.
Ja też się taki czuje, chce być lekki, wolny. Żeby każda dziewczyna patrzyła na mnie jak na wonny kwiat, ale jedna wyjątkowa - kochała. Chcę być kochany. Chcę, ale nie mogę, bo jestem jak ten kamień - masywny i niczym się nie wyróżniający. I nic na to nie można poradzić.


NÓŻ

Biorę nóż do ręki. To nóż, myślę. Nim można wykonać różne czynności. I ja taką czynność wykonam.
Teraz.
Tutaj.
W mrocznym, deszczowym parku usianym szarymi kamieniami.
Bo nic na to nie można poradzić.
Nie można ot tak sprawić, aby ten park był słoneczny.
Nie można ot tak sprawić, aby życie było szczęśliwe.
Tylko On może to sprawić.
Ale już nie sprawi.
Bo ja kończę swoje życie.
To nawet nie było życie, lecz istnienie.
Koniec.


SERCE

Patrzę jak krew wylewa się z ran. Jest ciemniejsza niż mi się wydawało. Nie czuję strachu, właściwie nic nie czuje, oprócz okropnego bólu, ale tego nie okazuje. Po prostu siedzę i patrzę na krew. Krew jest piękna. Dzięki niej można żyć.
Z zamyślenia wyrywa mnie pewien głos:
- Co ci się stało?!
Ujrzałem moją przyjaciółkę, jeszcze jej brakowało.
- Nic - odpowiadam spokojnie. - Po prostu podciąłem sobie tętnice.
- Nie... - szepnęła. - Nie! Co ty robisz?!
- Chcę umrzeć! Odejdź stąd! Idź! Nie chcę cię widzieć! - wybuchłem i zacząłem uciekać.
Wiedziałem, że mnie szuka, ale ona nie jest mi potrzebna... . Chcę umrzeć, a to zajmie jeszcze tylko trzy minuty. Trzy minuty i przejdę na ten drugi świat. Będę sam..., tylko sam. Nie chcę istnieć na tym beznadziejnym świecie jako słaby, nic nie warty, szary człowiek. Nie chcę.
Wpatrywałem się w szponiaste gałęzie jakichś drzew. Myślałem o Melanii. Jednak myliłem się. Tęsknię za nią.
- Jesteś tu?! Halo! - wołała przez łzy. 
- Tu jestem - mruknąłem.
- Boże! Tak się bałam!
Podbiegła do mnie i przytuliła. Miała czerwone, opuchnięte niebieskie oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że jedyna mnie bardzo lubi, a tego nie wiedziałem.
- Chodź! Poszukamy jakiejś pomocy - powiedziała i pociągnęła mnie za zranioną rękę.
- Melania... - szepnąłem trzymając się kurczowo jej delikatnej i drobnej dłoni. - Nikt, ani nic nie pomoże. Ja zaraz umrę.
Teraz dopiero zrozumiałem wagę tych słów.
Ja umrę.
Umrę.
Nigdy więcej nie zobaczę Melanii, ani jej pięknych włosów, oczu, jej całej.
Nigdy mnie nie przytuli.
Nie pocieszy.
Nigdy jej już więcej nie zobaczę.
- Co?! - wybuchła kolejną falą płaczu. - Nie umrzesz! Nie! Nie!
Wtuliła się mokrą twarzą w moją bluzę.
- Ile jeszcze czasu zostało?
- Minuta - szepnąłem głaskając ją po włosach.
Płakała ocierając się skrawkiem mojej bluzy.
- Ja cię kocham.
Pogłaskałem ją i zacząłem mówić:
- Ja ciebie...
Poczułem jak Melania splata swoją zimną rękę z moją, także lodowatą. Kładzie głowę koło mojej. Czuję jej mokry od łez policzek.
Kocham ją, kocham.
Ale nie mam siły dokończyć wcześniej wypowiedzianego zdania.
Odchodzę.


ŚMIERĆ

Śmierć nie jest bolesna. Po prostu się odchodzi. Odchodzi z tego świata. Od rodziców. Od przyjaciół. Od każdego człowieka. Od życia.
Życie to piękny dar, ale ja tego daru nie przyjąłem. Nigdy nie wykorzystałem w pełni.
Żałuję, tak bardzo żałuję.
Widzę jak Melania przytula się do mojego ciała, a ja szybuję coraz wyżej i wyżej... .
Chcę wrócić. I przytulić ją żeby nie płakała, ale nie mogę, bo podjąłem decyzję, a jej nie da się już zmienić.
Kocham cię, Melania.
Nigdy nie wypowiem tego zdania.
Moja dusza płacze. Nagle całe niebo płacze razem ze mną. Deszcz spływa strumieniami, widzę jak łzy mieszają się z kroplami na policzkach Melanii. Ma ona mokre włosy, mokrą koszulkę, na pewno jest jej zimno, ale nie odchodzi ode mnie. Nadal mnie przytula.

Jak mogłem być taki głupi... Taki bezmyślny... Właśnie straciłem jedyną osobę, która mnie kochała, jedno życie, którym zostałem obdarowany, straciłem wszystko, a nie będzie drugiej szansy.
Teraz lecę ku przestworzom, obserwuję dwie maleńkie postacie - mnie i nią. Cały czas powoli zbliżam się do miejsca, którego nie znam.
Widzę jak dziewczyna odchodzi, przełykając zimne łzy. Próbuję krzyknąć, ale nic nie wydobywa się ze mnie, żaden głos, ani choćby niesprecyzowany dźwięk, czy ja mam twarz, ciało? Nie wiem, teraz nic nie wiem.
Odwracam wzrok na mnie, na tą bladą postać, leżącą koło rzeki. Leży bezwładnie, z zamkniętymi oczyma.
A moja dusza płynie ku górze. W końcu oddalam się jeszcze bardziej... wyżej i wyżej.
Kocham cię, Melania.
Powtarzam sobie w myślach.
Kocham cię - te dwa wyrazy, które chciałem od kogoś usłyszeć chociaż raz i usłyszałem, ale następnego razu nie będzie.
Melania... Właśnie zepsułem jej życie, także sobie... kończąc je bezpowrotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz